czwartek, 25 kwietnia, 2024


Strona domowa > Alkoholizm > Piciorysy. Historia Andrzeja

Piciorysy. Historia Andrzeja

Przez wiele lat alkohol wspomagał mnie w życiu codziennym. Nieświadomie znalazłem w nim towarzysza, przy którym świat wydawał się prostszy. To on dodawał mi odwagi, abym mógł się w tym świecie pewniej poruszać i przede wszystkim wspierał mnie w świecie moich uczuć, gdy sam nie potrafiłem się w nim odnaleźć.

REKLAMA

 

W okresie dorastania chyba przegapiłem gdzieś etap dojrzewania emocjonalnego, ponieważ nie nauczyłem się obchodzić z własnymi uczuciami. Bez względu na to, jakie były to uczucia, czy pozytywne jak na przykład euforia, która dodawała mi skrzydeł, czy też negatywne jak złość, gniew itd., które powodowały nieprzyjemne napięcia w organizmie. W jednym i w drugim przypadku nauczyłem się stosować alkohol. Nic lepiej nie rozluźniało nieprzyjemnych napięć w organizmie i z drugiej strony, nic lepiej nie wzmacniało euforii, unosząc mnie pod obłoki. Kiedy ktoś podnosił mi ciśnienie i nie miałem odwagi, czy też moje sumienie nie pozwalało mi, aby powiedzieć mu prosto w oczy, co o nim myślę, stosowałem magiczny płyn, którego każdy kolejny łyk sprawiał, że narastała we mnie odwaga, a sumienie odpływało coraz bardziej w siną dal. Alkohol stał się moim nieodzownym towarzyszem, uniwersalnym lekarstwem.

Nie wyobrażałem sobie jak mógłbym poruszać się w tym świecie bez tej podpory, równocześnie nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo robi mnie niepełnosprawnym, wręcz ułomnym, uzależniając mnie od siebie i jednocześnie odbierając mi możliwość rozwoju duchowego. Przyćmiony alkoholem nie byłem w stanie spojrzeć realnie na otaczający mnie świat, a już w ogóle na mój wewnętrzny świat uczuć. To sprawiło, że nie potrafiłem rozwinąć się dalej tak, aby nauczyć się obchodzić z własnymi uczuciami i zaprowadzić w nich jakikolwiek ład. Dopiero w momencie, kiedy całkowicie spustoszył mój organizm i zaprowadził taki chaos w moim świecie, że nie byłem już w stanie, w jakikolwiek sposób funkcjonować, zacząłem sobie uświadamiać, że nie tędy droga.

Niestety przez wiele lat picia oduczyłem się już samodzielnie żyć i poruszać w tym świecie bez jego wsparcia. Miałem wrażenie, że jeśli odstawię te kule w postaci alkoholu, to się przewrócę i więcej nie powstanę. Jednak z drugiej strony moje życie z nim nie zasługiwało już na miano życia. Po długich wewnętrznych walkach zdecydowałem się ostatecznie na życie, a nie na powolną śmierć wegetując we własnych odchodach. Poznałem AA i zacząłem się stosować do programu 12-kroków. Jednak było coś w moim wnętrzu, co stało jak wielka zapora nie do przebycia na mojej drodze do trzeźwości. Mimo stosowania się do kroków, przebaczania, zadośćuczyniania, … przychodziły momenty, w których sięgałem ponownie po alkohol. Nie potrafiłem tego zrozumieć, aż któregoś razu, kiedy moje oczy w bezsenną noc zatrzymały się podczas czytania na zdaniu, które już znałem na pamięć „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego” uświadomiłem sobie, że o kimś w tym całym przebaczaniu, zadośćuczynianiu itd. zapomniałem.

Wyrządziłem swoim piciem ludziom, bliskim w moim otoczeniu wiele krzywd, ale tak naprawdę, kto z nich przeze mnie znienawidził samego siebie, nie potrafi znieść własnego oblicza w lustrze, kto z nich stracił pracę, majątek, wylądował na bruku itd.? Przecież, to jest ktoś, kto tak naprawdę powinien być mi najbliższy, któremu powinienem jako pierwszemu wybaczyć, którego powinienem już dawno temu zaakceptować, pokochać go ze wszystkimi jego zaletami i przede wszystkim jego słabościami i jego szczególnie szanować, respektować i wspierać w obronie własnych uczuć i pragnień. „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.” Tylko jak to zrobić, jak sam siebie nie potrafię ścierpieć, nie potrafię spojrzeć w lustro, nie akceptuję swoich uczuć zabijając je alkoholem, niszcząc tym samym siebie, swoje zdrowie i swoje otoczenie? Kiedy wydarzało się coś nieprzyjemnego, z czym nie dawałem sobie uczuciowo rady, sięgałem za każdym razem po alkohol, aby stłumić swoje emocje zamiast stawić im czoła. W ten sposób uzależniając się od alkoholu oddałem swoją osobistą władzę na samym sobą chemicznej substancji, która mnie całkowicie zniewoliła. Dogłębnie zastanawiając się nad swoim uzależnieniem doszedłem do wniosku, że jest ono gdzieś rezultatem mojego życia w strachu i złości. Nie miałem odwagi słuchać swojego wnętrza, swojego serca tylko zaprzeczałem temu, co tak naprawdę myślałem i czułem. Nie żyłem zgodnie ze swoimi uczuciami, bo jak? Przecież zabijałem je alkoholem, bo nie miałem odwagi się im przeciwstawić i zawalczyć sam o siebie, za co poniosłem wiele konsekwencji w swoim życiu i słono zapłaciłem. Alkohol, który używałem do tłumienia swoich uczuć był tylko zastępstwem miłości i radości, których tak bardzo pragnęły moje serce i dusza.

Aby uwolnić się od uzależnienia, musiałem się zdobyć na odwagę i stawić czoła swojej trwodze i złości, które w zasadzie sam stworzyłem w swojej głowie potęgując je coraz to bardziej działaniem alkoholu.

Pojęciem „Przebaczenie” zacząłem się dogłębnie zajmować zainspirowany przez byłego więźnia i późniejszego dyrektora muzeum w Oświęcimiu, pana Kazimierza Smolenia, podczas realizacji wieloletniego międzynarodowego projektu, który stworzyłem i prowadziłem pod tytułem „Międzynarodowa wymiana młodzieży – Pokój i Praca nad Pojednaniem”. Jako człowiek Pan Smoleń zainspirował mnie tak mocno tym tematem, że po powrocie do Niemiec sam prowadziłem cykl wykładów o tej tematyce. Wtedy kojarzyło mi się to pojęcie z winą i zaniechaniem zemsty w stosunku do winowajcy. W moich wykładach naświetlałem krzywdę wyrządzoną mnie, czy też wyrządzoną przeze mnie komuś i z tym związanym przebaczeniem. Jednak po latach zajmowania się tym tematem doszedłem do wniosku, że to pojęcie jest dużo głębsze niż mi się wcześniej wydawało. Zastanawiając się nad swoim życiem doszedłem do wniosku, że ja sam byłem swoim oprawcą. Wznieciło to we mnie myśl w powiązaniu z głębszym zastanowieniem się nad zdaniem „ Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, że pojęcie przebaczenie jest też związane z moim stosunkiem do siebie samego. Przebaczenie w powyższym pojęciu jest związane z innymi osobami i przynosi przebaczającej osobie ulgę.

Jednak w szerszym jego znaczeniu przeniosłem to pojęcie na swoją osobę, jako oprawca i ofiara w jednym i z tym związanym aktem przebaczenia, który okazał się jednym z najcięższych zadań do wykonania w moim życiu. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie zaznam wewnętrznego spokoju i szczęścia dopóki nie zbiorę się na odwagę, aby poprowadzić wewnętrzny dialog o przebaczenie. Stało mi się świadome, że mogę trwać w abstynencji, ale nie osiągnę nigdy wewnętrznej harmonii będąc nieustannie nękany powracającym alkoholowym pożądaniem, jeśli sam sobie nie przebaczę i nie nauczę się kochać samego siebie. Wspomniałem już wcześniej o tym, że w okresie dojrzewania przegapiłem gdzieś etap dojrzewania emocjonalnego, było to spowodowane właśnie błędną interpretacją zdania, które już parokrotnie tu przytaczałem, czyli „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, gdzie stawiałem innych ludzi ponad sobą. Ten fakt, jak również brak dowartościowania ze strony najbliższych rzucił cień na mój dalszy rozwój emocjonalny oraz na dalsze decyzje dotyczące wyboru życiowej drogi. Zawodowo oddałem się pomocy innym ludziom nie zdając sobie z tego sprawy, że skupiając się na innych zatracę samego siebie. Doprowadziło to u mnie do ciągłego stanu wewnętrznego napięcia, złości, choć sam nie miałem pojęcia, z czym i z kim są te uczucia związane i co je wywołuje.

Dało się jednak zauważyć, że te uczucia prowadziły mnie prostą drogą do butelki, która przynosiła wewnętrzny spokój, a co z tym się wiązało, ulgę. Kiedy dowiedziałem się, że zmarł mój ojciec, ścisnęło mnie w okolicy mostka promieniując w kierunku serca, odbierając mi równocześnie dech z piersi a gdy ujrzałem moją ukochaną z lat młodości, spowodowało to uczucie podniecającego napięcia w okolicach podbrzusza promieniującego w kierunku klatki piersiowej, dodając mi uczucia niesamowitego uniesienia. Mógłbym teraz opisać wiele uczuć i z tym związanych odziaływał na mój organizm, ale nie zamierzam się tutaj nad tym tematem rozwodzić. Faktem jest, że uczucia mają na mnie bardzo wielki wpływ. Zrobiłem sobie listę wszystkich uczuć, ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej negatywnych, wywołujących we mnie złość, które prowadziły mnie za każdym razem do picia. Ta lista zawiera min. takie uczucia jak: zazdrość, nietolerancja, pogarda, ośmieszanie, cynizm, niezadowolenie, użalanie się nad samym sobą, sarkazm, brak zaufania, strach, podejrzliwość.

Nie dając sobie rady z własnymi uczuciami stawałem się coraz to bardziej sarkastyczny i mniej tolerancyjny w stosunku do innych a wręcz złośliwy, próbując ich przekonać o słuszności własnego zdania. Trwało to jeszcze wiele lat zanim zrozumiałem, że mój brak samoakceptacji i miłości do samego siebie wywołuje u mnie w stosunkach międzyludzkich wewnętrzną złość, która ujawniała się poprzez mój sarkazm i agresję w stosunku do bliźnich. Tak jak wcześniej nie potrafiłem znieść oblicza człowieka patrzącego na mnie z lustra, tak zacząłem każdego ranka stawać przed lustrem mówiąc swemu odbiciu, że bardzo je kocham. Przyznaję się do tego, że nie było to proste, jednak z biegiem czasu okazało się, że to po prostu działa. Za każdym razem, kiedy nachodzą mnie negatywne uczucia, a szczególnie złość spoglądam w lustro i mówię sobie „ kocham cię” i powtarzam sobie w takich momentach modlitwę o Pogodę Ducha.

Andrzej

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.