niedziela, 28 kwietnia, 2024


Strona domowa > Al-anon > Jestem współuzależniona …mam na imię Magda

Jestem współuzależniona …mam na imię Magda

Mam na imię Magda, jestem współuzależniona od męża alkoholika. Przez wiele lat naszego małżeństwa byłam szczęśliwą żoną i matką (mamy dwoje dorosłych dzieci). Niestety przed kilkoma laty wszystko zaczęło się zmieniać. Kiedy pierwszy raz znalazłam ukryty alkohol, pędzona wewnętrznym strachem zaczęłam szukać ciągle nowych kryjówek.

REKLAMA

Było to dla mnie przerażające odkrycie, ponieważ nigdy wcześniej nie zetknęłam się z podobnym problemem. Wyczuwałam tylko, że jest to dla mnie jakieś obce zachowanie męża, które napawało mnie niepokojem. Jeszcze wtedy nie domyślałam się nawet, że mąż stał się uzależniony od alkoholu. W mojej rodzinie, zamiast poczucia bezpieczeństwa, zaufania i miłości, wraz z dziećmi przeżywałam gniew i wstyd, poczucie krzywdy i poczucie winy. Brakowało mi źródła oparcia i pomocy. Życie w mojej rodzinie stało się dla mnie największym obciążeniem i lawiną problemów. Zamiast otwartości i prawdy pojawiało się coraz więcej kłamstw, manipulacji i udawania.

Moje życie zdominowane zostało przez uporczywą koncentrację myśli, uczuć i postępowania wokół picia męża. Żyłam z poczuciem konieczności kontrolowania jego postępowania i odciągania od alkoholu. Zdarzało się, że towarzyszyłam mężowi przy piciu, wypijając z niesmakiem jakąś porcję piwa po to, by było mniej dla niego. Innym razem wylewałam alkohol do zlewu. Przejmowałam odpowiedzialność za niewłaściwe jego postępowanie po wypiciu. Próbowałam ochraniać go przed konsekwencjami picia. Usprawiedliwiałam, kłamiąc pracodawcom, (lub innym) że mąż źle się czuje i dlatego nie mógł się wywiązać z jakiś wcześniejszych ustaleń. Rezygnowałam z własnych potrzeb i pragnień, byłam gotowa do poświęcania siebie samej.

Jednocześnie towarzyszył mi paraliżujący lęk przed porzuceniem i obsesyjnie zamartwiałam się o przyszłe wydarzenia. Straszyłam męża rozstaniem, choć nigdy nie miałam zamiaru tego zrobić. Usiłowałam zdominować życie mojej rodziny i przejęłam wszystkie obowiązki związane z domem. Towarzyszyły temu moja złość i kłótnie wybuchające z byle powodu. Zapadałam w stany letargu, z poczuciem beznadziejności i użalaniem się nad sobą. W tej toczonej z mężem „walce” o alkohol, zaczęłam przegrywać. Ta świadomość coraz bardziej mnie dołowała psychicznie, czułam się odrzucona i upokorzona ze zranioną godnością. Obwiniałam męża za wszystko złe co stało się z naszym małżeństwem, z naszą rodziną i ze mną samą. Robiłam mu wymówki co tylko pogarszało już złą sytuację i oddalało nas od siebie coraz bardziej. Nie odstępowały ode mnie rozpacz i utrata nadziei, rozczarowanie i złudzenia, naiwna wiara w przyrzeczenia poprawy i poczucie skrzywdzenia.

Kochałam mojego męża i każda podejmowana przez niego próba pozbycia się nałogu, napełniała mnie nadzieją. Tak łatwo ulegałam złudzeniom, zwłaszcza po ostrym zapiciu, kiedy mąż nie miał siły pić więcej, ja wpadałam w euforię z nadzieją, że to był ostatni raz. Niestety potem znowu doświadczałam zawodu i smaku goryczy, tak trwałam w błędnym kole. Nie umiałam sobie poradzić z tymi uczuciami. Ta „huśtawka emocjonalna” doprowadziła mnie do takiego stanu, że wyczerpana psychicznie, poddałam się i uznałam swoją bezsilność wobec męża alkoholika.

Zrozumiałam, że nie mam już żadnej władzy nad życiem męża i nie posiadam już jakichkolwiek argumentów by zmobilizować go do zmian. Przepłakane noce nie tylko mi nie pomagały, ale bardzo osłabiały mnie fizyczne. Traciłam siły do pracy, cierpliwość do dzieci i chęci do życie. Zapadałam w coraz silniejszą depresję i czułam się bardzo samotna. Nie chciałam się z kimkolwiek spotykać, z nikim rozmawiać o moich problemach, bo jednocześnie była to moja wielka tajemnica, której strzegłam przed całym światem. Przed nikim nie chciałam się przyznać, że jestem słaba i bezradna wobec tego, co dzieje się w mojej rodzinie. Zwłaszcza, że przed wszystkimi bliskimi grałam w desperacką grę udawania. Na zewnątrz starałam się być radosna i uśmiechnięta, ale serce i dusza były obolałe z żalu i bólu. Miałam wrażenie, że w tym zakłamaniu moje życie podąża z coraz większą prędkością w dół, w jakąś przepaść, w nicość.

Udręczona i zwątpiona a przy tym bardzo samotna, w czasie przepłakiwanych nocy zapragnęłam na nowo odnaleźć mojego BOGA. Już dłużej nie mogłam być sama. Potrzebowałam pomocy dla siebie. Nagromadzony żal i ból wraz ze łzami wyrzucałam z siebie w czasie długich modlitw z różańcem w ręku. Za pośrednictwem Matki Najświętszej, którą błagałam o wstawiennictwo u Swojego Syna, uzyskiwałam ukojenie i spokój. Z czasem zaczęłam odczuwać uwalnianie się od przygniatającego ciężaru. Zaświeciła iskierki nadziei. W moich modlitwach przede wszystkim powierzałam mojego męża Bożej Opiece, a dla siebie wypraszałam siły na pogodzenie się z tym, co nas spotkało. Modliłam się o Miłość, Wiarę i Nadzieję. Ufałam Bogu i wierzyłam, że moje cierpienie nie może być bezsensowne. Wierzyłam, że moja miłość do męża jest niezbędna by moje prośby zostały wysłuchane. Pomimo, że zachowanie męża nadal mnie raniło, łatwiej mi było znosić ten ból. Nie ustawałam w modlitwie. Kiedy obawiałam się, by miejsce miłości nie zastąpiła nienawiść, wtedy usilnie powierzałam swoje obawy Matce Najświętszej. Zostałam wysłuchana. Na moją rodzinę zaczęły spływać łaski, moja rozpacz powoli zamieniała się w radość, a łzy z moich oczu coraz częściej płynęły ze szczęścia.

Zaczęłam dostrzegać w swoim życiu inne wartości. Dzięki duchowemu umocnieniu, przełamałam się i wyszłam do ludzi. Zaczęłam szukać dalszej pomocy dla siebie. Przede wszystkim zaczęłam wreszcie rozmawiać o swoich problemach z moimi najbliższymi przyjaciółmi. Bez zakłamania, nie ukrywając już tego, co zapewne i tak widzieli, pomogli mi zdobyć trochę informacji na temat alkoholizmu. Dzięki temu zaczęłam choć trochę rozumieć ten problem, który był określany jako choroba. Wcześniej byłam przekonana, że jest to przecież tylko sprawa silnej woli męża i wystarczyłoby tylko, by nie pił. W moim rozumieniu on nie chciał, nie wiedziałam jeszcze, że nie mógł tak po prostu przestać pić. Powoli zaczęłam rozumieć zachowanie męża, dzieci i mnie samej. Dowiadywałam się jak szukać wyjścia z tej pułapki i co robić, by bardziej nie pogrążać się w smutku i rozpaczy. Dzięki zdobytym informacjom zrozumiałam, że alkoholizm jest chorobą podstępną, na którą cierpi nie tylko sam alkoholik, ale również jego rodzina, od niego współuzależniona. Z tą odrobiną wiedzy, ciągle jeszcze pełna lęku i wstydu szukałam dla siebie dalszej pomocy. Tym razem w Al-Anon, która działa przy parafii Chrystusa Zbawiciela w Atenach.

Przed rokiem kiedy udałam się tam po raz pierwszy wydawało mi się, że otrzymam jakieś wskazówki, co mam zrobić by mój mąż przestał pić. Niestety takich instrukcji nie otrzymałam. Jak bardzo się myliłam, myśląc, że samo pójście na miting grupy Al-Anon wystarczy, by resztą zajęli się inni. Jakże się myliłam. Zupełnie nie uświadamiałam sobie, że muszę się przede wszystkim zająć sama sobą, a nie leczeniem męża. Jednak w czasie kryzysu, którego wcześniej doświadczałam, odarta z resztek egoizmu nie umiałam myśleć o sobie i swoim zdrowieniu. Ciągle mi się wydawało, że gdyby tylko mąż zaczął się leczyć i przestał pić, to na łono naszej rodziny wróciłaby sielanka i byłoby tak jak dawniej. Takie myślenie było dla mnie najwygodniejsze, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w czasie rozwijania się tej podstępnej choroby, sama również zostałam przez nią ukształtowana i zmieniona. Dzięki grupie Al-Anon dowiedziałam się bardzo wiele o sobie samej. Poznałam tam osoby bardzo życzliwe, ciepłe i wyrozumiałe wskazujące drogę do odnalezienia radości z życia. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że to co ja przeżywałam w samotności w swoich „czterech ścianach”, doświadczały to samo i inne osoby w swoich domach również w osamotnieniu. Dziś są uśmiechnięte i radosne a także pomagają innym by też się uśmiechali. Na pierwszym ze spotkań dowiedziałam się, na czym polega moje współuzależnienie od męża alkoholika. Uświadomiłam sobie, że zachowywałem się według pewnego schematu, o którego istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Zaczęłam poznawać sugestie zwarte w programie grupy Al-Anon.

Wprowadzam zmiany w swoim sposobie myślenia i zachowania. Jest to proces bardzo bolesny i trudny, ale przepełniony ufnością w powodzenie. Jestem na początku drogi do uzdrawiania siebie, a już czuję zmiany zachodzące we mnie. W jakiś magiczny sposób moje „nowe” zachowanie oddziaływuje również na moją rodzinę. Zauważają to moi najbliżsi i dzielą się tym ze mną. Próbuję na nowo odzyskać zaufanie do samej siebie a dopiero potem będę mogła zacząć ufać innym. Jestem przekonana, że nie osiągnęłabym takiej pogody ducha, jaką dziś mam, gdybym nie miała pomocy i opieki Siły Wyższej-mojego BOGA.

Magda, współuzależniona

Pozostawiam Cię z Modlitwą o Pogodę Ducha, która może będzie dla Ciebie natchnieniem: „Boże użycz mi Pogody ducha, abym zgadzał się z tym czego nie mogę zmienić Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić I Mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.