Strona domowa > Alkoholizm > Alkoholizm – Żyć na trzeźwo

Alkoholizm – Żyć na trzeźwo

Wiesiek, bo tak miał mój kumpel na imię był nietuzinkową postacią na moim Bachusowym szlaku. Z wykształcenia był technikiem geodezji. Był nawet w seminarium duchownym z którego musiał zrezygnować przed święceniami.

REKLAMA



Spotkaliśmy się na budowie w Zielonej Górze i bardzo sobie przypadliśmy do gustu, gdyż mieliśmy podobne zainteresowania intelektualne i alkoholowe. Od łatwych dziewcząt też nie stroniliśmy, gdyż alkohol i kobiety jakoś dziwnie szły w parze. Ponieważ Wiesiek był już prawie księdzem to i od Biblii potrafił gadać. Gdy męczył nas kac moralny, on zawsze powiadał z ogromnym przekonaniem i w wielkim uniesieniu knajpianej braci:
– Niezbadane są wyroki Boże, a miłość i łaska Boża nie zna granic, gdyż jest niezmierzona przez takich maluczkich jak my. Choć filozofowie egzystencjaliści głosili, że po II Wojnie Światowej Bóg nie istnieje, to nie wierzcie im bracia i siostry, gdyż oni błądzili.

Gdy nie mieliśmy co do ust włożyć, a żołądek domagał się strawy, on nie tracił pogody ducha i wiary w poprawę naszej egzystencji. Zawsze mi w takiej sytuacji powtarzał: Skoro dobry Bóg stworzył takie niebieskie ptaki jak my, to nie pozwoli im sczeznąć. A trochę ascezy i postu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wręcz przeciwnie – wielu uduchowiło i doprowadziło do królestwa niebieskiego. Skoro Bóg nakarmił całe rzesze ludzi to się od nas maluczkich nie odwróci i nam pomoże.

Do królestwa niebieskiego na szczęście nie trafiliśmy, ale zawsze jakoś udało nam się przetrwać okresy przymusowego postu, gdyż zawsze znalazła się dobra dusza, która wsparła nas chlebem i talerzem zupy. Najczęściej była to Stenia z zakładowej stołówki, która nie wiedzieć czemu bardzo nas lubiła. A może po prostu miała miękkie serce i nie mogła patrzeć na nasze mizerne sylwetki. Nie brakowało też litościwych kumpli, którzy nas ratowali bochenkiem chleba i kostką smalcu.

Wiesiek wtedy gorąco i serdecznie dziękował naiwnemu darczyńcy wkładając w to swój cały kunszt oratorski i krasomówczy:
– Niech Ci Bóg wynagrodzi twoje dobre serce zacny człowieku. Bo napisano w Piśmie, że coś uczynił takim dwóm maluczkim jak my, Bogu uczyniłeś. Wierz mi mój synu, że twój przepiękny uczynek zostanie zapisany w Złotej Księdze przez samego Chrystusa na wieki wieków. Amen!

Nie ukrywam, że miałem wielkie obiekcje, czy aby mój kompan zbytnio się nie zagalopował i nie bluźni przypadkiem, gdy w czasie wygłaszania swoich wzniosłych i uduchowionych słów błogosławił darczyńcę:
– „Benedico vos in nomine Patris et Fili et Spiritus Sancti” – co znaczyło, że błogosławi w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

On mnie jednak szybko uspokajał kolejną sentencją: „ Beati possidentes. Amicus certus im re incerta cernitur” – co w dosłownym tłumaczeniu oznaczało, że szczęśliwi są ci, którzy posiadają, a prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, czy coś w tym stylu. Miało to niby znaczyć, że kolejny naiwny dobrodziej i Bóg są jego przyjaciółmi i pękają wprost ze szczęścia że nam pomagają.

Po takim wykładzie wierzyłem mu na słowo, gdyż taki „prawie że ksiądz” był przecież bliżej Boga niż ja – najnędzniejszy z maluczkich tego łez padołu, który ledwie „ojczenasza” pamięta.

Bogiem, a prawdą moje doczesne życie w tamtym okresie opierało się w dużej mierze na miłości bliźniego swego, przy czym to moi bliźni mnie wspomagali, a ja im jedynie mogłem dodać kilka słów otuchy i zachęty do dalszej działalności charytatywnej (w moim kierunku oczywiście skierowanej).

Wiesiek w mistrzowski sposób wspierał mnie też moralnie, gdy miałem wyrzuty sumienia i chwile zwątpienia, gdy wspólnie przepiliśmy kolejny raz pieniądze na wymarzoną kurtkę. Wtedy stawał na szczycie swoich możliwości oratorskich i z całym przekonaniem wygłaszał sentencję po łacinie: – „Kapotus” vanitas vanitatuam et omnia vanitas – co miało oznaczać – Kurtka, mój synu, to marność nad marnościami i wszystko marność. Po czym kończył już po polsku: Marność (kurtka oczywiście), która prowadzi w prostej linii do pychy i samouwielbienia. A pycha i samouwielbienie mój bracie prowadzi do samozatracenia, a tym samym do całkowitej nicości. Bierz więc przykład ze świętych tego świata. Na przykład taki święty Franciszek z Asyżu też chodził nędznie ubrany, ale był szczęśliwy, gdyż dotarł do źródeł swojego jestestwa, do archetypów. Do tego był skromny i z pokorą przyjmował przeciwności losu, jakich życie mu nie szczędziło.

Rzeczywiście, po takich argumentach popartych odpowiednimi cytatami z Biblii moja skołatana dusza musiała skapitulować i ustąpić realiom naszego pijanego myślenia. Jednak nie bardzo rozumiałem co ja miałem wspólnego z tym szacownym świętym, a św. Franciszek z moim piciem. Wolałem jednak przemilczeć swoje wątpliwości, gdyż Wiesiek uczony w piśmie był i basta. Nic więc dziwnego, że nazywałem go „Wielebnym”.

Któregoś pięknego dzionka rozstałem się z moim kompanem. Dręczyła mnie wtedy (jego również) niesamowita chandra i tęsknota za domem rodzinnym, rodziną, swoim miastem i kumplami, których dawno nie widziałem. Wkrótce się pożegnaliśmy piwem, chlebem i bigosem w dworcowym bufecie i ruszyliśmy pociągami w przeciwnych kierunkach. On na Warszawę, a ja na Głogów…

Tęskniłem za moim zacnym kumplem, za moją pociechą duchową, więc w każdej knajpie wypatrywałem wśród podochoconych bywalców swojego kompana. Nastawiałem uszu, czy nie usłyszę wśród knajpianego gwaru jego kojących słów o ciernistej drodze życia, o łasce Bożej i jego niezbadanych wyrokach.

Coś mi jednak w środku mówiło, że jeszcze się kiedyś spotkamy i to w zupełnie innych,
niespodziewanych okolicznościach. Te marzenie dodawało mi wiary, otuchy i nadawało sens mojemu zapijaczonemu życiu. Byłem nawet pewien, co by mój wielebny kompan wtedy powiedział: Wiara mój synu czyni cuda. Zaufaj, a będzie ci lżej. Proś, a będzie ci dane. Kołataj, a będzie ci otworzone. Bo niezbadane są wyroki Boże i kręte ścieżki naszego grzesznego żywota. Ufaj mój synu, a dostąpisz łaski o jakiej ci się nawet nie śniło.

Być może zakończyłby powitanie słowami otuchy jakąś kolejną sentencją łacińską, których miał w zanadrzu co niemiara i na każdą okazję: Beati pauperes spiritu. Beati, qui nuncfletis, quia ridebitis” – co oznacza – Błogosławieni ubodzy duchem. Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bowiem śmiać się będziecie.

Jednak często rozmyślałem o Wielebnym i marzyłem o spotkaniu z nim. Byliśmy przecież obaj wielcy i wyjątkowi – „Ambo meliores” jakby powiedział mój kompan – co w żartobliwym tłumaczeniu oznacza: „Wart Pac pałaca, a pałac Paca.

Po wielu latach rzeczywiście się spotkaliśmy i to w sytuacji, której bym w najlepszych marzeniach nie wymyślił i setnie się uśmialiśmy.

Michał Cimek

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.