sobota, 27 kwietnia, 2024


Strona domowa > Alkoholizm > Lęk przed wolnością. Problem nałogów w naszych czasach

Lęk przed wolnością. Problem nałogów w naszych czasach

Perypetie ludzkości związane z wolnością są przewrotne. Przez cale epoki człowiek walczył o swe wolność. Najpierw z przyrodą, później z bogami, a także z innymi ludźmi. Wolność ewoluowała od czegoś, co można nazwać poczuciem braku więzów i ograniczeń do wartości wyznaczającej człowieczeństwo i określającej sposób życia.

REKLAMA

 

Mówi się, że strach ma wielkie oczy. Zapewne tak jest. W takim razie jakie oczy ma lęk? Większe? Mniejsze? Strach jest silnym uczuciem. Pod jego wpływem zachodzą w organizmie liczne zmiany. Zmienia się ciśnienie tętnicze, wzrasta tętno, zwiększa się napięcie mięśniowe, następuje szybszy oddech. Co najważniejsze, z gruczołów przysadkowych i z nadnerczy uwalniają się do krwi różne biochemiczne przekaźniki. Wszystko to ma wpływ na sposób naszego myślenia. Albo doznajemy „galopady” myślowej, albo nasz umysł funkcjonuje jak mucha w smole i czujemy się sparaliżowani. Wszystko to odbywa się wobec jakiegoś zagrożenia. Strach jest właśnie uczuciem, które nas opanowuje podczas spotkania z rozwścieczonym psem, który szczerzy na nas kły. Strach odczuwamy, gdy nagle usłyszymy jakiś niespodziewany huk lub staniemy oko w oko z agresywnym rzezimieszkiem, chcącym nas ograbić przy użyciu siły. Mamy tutaj do czynienia z hipotetycznymi sytuacjami lecz możliwymi.

Strach pojawia się w konfrontacji z realnym, istniejącym zagrożeniem. Jest uczuciem pełniącym odpowiednie funkcje, ma za zadanie pomóc nam wybrnąć z owej zagrażającej sytuacji. Albo uciekniemy, albo stawimy jej czoła. Zagrożenie to nie musi być obecne w danym momencie. Możemy odczuwać strach np. przed nadchodzącą wizytą u dentysty. Dentysta jest jednak postacią realną, z doświadczenia wiemy, że mimo dobrych chęci i zamiarów może sprawić nam ból. Jak do tego ma się lęk?

Powiedziałem, że metafora „wielkich oczu” nie bardzo pasuje do uczucia, jakim jest lęk. Na pozór tak bardzo podobnego do uczucia strachu. Źródłem lęku jest coś nieokreślonego. Jakaś chowająca się w cieniu zmora. W odróżnieniu od strachu, który atakuje nagle i paraliżuje nas swoją siłą, lęk działa zazwyczaj powoli. Nie jest od razu taki wyraźny. Nie zwracamy początkowo nań uwagi, po prostu odczuwamy niepokój i rozdrażnienie. Z czasem lęk zaczyna opanowywać całego człowieka. Strach przemija wraz ze zniknięciem zagrożenia. Natomiast lęk potrafi „współżyć” z człowiekiem nawet całe lata.

Nie może zniknąć coś, czego przyczyna jest nieznana lub nieokreślona. Lęk zaczyna się od nieokreślonego niepokoju. Jak pisał znakomity psychiatra, zarazem znakomity pisarz Antoni Kępiński: „Niepokój ten jest bezprzedmiotowy; nie wiemy czego się boimy, nie wiemy, co nam dokucza, a jednak coś dokucza, chcielibyśmy wyjść z sytuacji, w której się znajdujemy, swobodnie odetchnąć, ale nie wiemy, na czym jej zło polega.”

Klinicyści nazywają to lękiem nerwicowym. Stadium początkowe (początkowe dla modelu, który opisuję; ten rodzaj lęku może też nigdy nie rozwinąć się w inną formę i jest traktowany jako odrębne zaburzenie) zwane jest po angielsku free floating anxiety. Określenie to wyśmienicie obrazuje charakter uczucia. Uczucia, które obmywa człowieka niczym zimna woda. Swobodnie przepływa wokół niego powodując gęsią skórkę. Przelewa się zza pleców w okolice brzucha, żeby wreszcie pochłonąć całą osobę i zamknąć ją w zimnej toni. W formie skrajnej stan taki traktowany jest jako choroba – zespół uogólnionego lęku. Jednak nie chciałbym mówić o skrajnej patologii, w której lęk „paraliżuje” swą ofiarę, lecz o zjawisku powszechnym. Chciałbym skupić się na uczuciu, które towarzyszy znakomitej części społeczeństwa. Myślę o „zwykłym” niepokoju, niezbyt silnym lęku dnia codziennego, który na pierwszy rzut oka nie wydaje się niczym groźnym. Przecież to „normalne”, że cały czas czegoś się obawiamy i nie jesteśmy zupełnie beztroscy. Człowiek bez trosk wydaje się wyimaginowanym tworem lub przykładem zwykłego idioty. Tak, lęk ten jest znany nam wszystkim, w mniejszym lub większym stopniu. Jednak, gdy to uczucie towarzyszy nam non stop, problem zaczyna wydawać się wyraźniejszy.

Lęk trwający najpierw tygodnie, później miesiące, dalej lata staje się jeszcze bardziej dotkliwy, niż krótkotrwałe i gwałtowne w swym przebiegu ataki paniki. Czego jednak się tak cały czas boimy? Co jest przyczyną tych katuszy? Jak już wspomniałem nie ma jasnych przyczyn lęku (realnych i obiektywnych powodów). Lęk rodzi się w nieznanym i czerpie siły z wszelkich wątpliwości. W dzisiejszych czasach mamy do czynienia ze swoistym paradoksem. Pomimo opanowania przyrody, mimo rozwoju techniki i wiedzy, wcale nie czujemy się pewniej na ziemskim padole. Być może szybki i powszechny przepływ informacji pokazuje nam, że świat jest nadal zaskakujący? Być może nasza wiedza zamiast dodawać otuchy utwierdza nas w poczuciu znikomości? Może koniec jednego tysiąclecia i początek nowego buduje atmosferę niepewności?

Lęk jest silnie związany z odczuwaniem przez człowieka czasu przyszłego. Partycypacja tego, co może się zdarzyć, nie gwarantuje żadnej pewności i powoduje, że czujemy się mniej bezpieczni. Nie wiemy na pewno, czy jutro uda nam się załatwić ważną sprawę; nie wiemy, czy z konfliktu w Kosowie nie wyniknie wojna światowa; nie wiemy, czy ceny nie zostaną podniesione; nie wiemy, czy przyjaciele będą dla nas mili; czy nasz partner nie zakocha się w kimś innym (możemy mieć jedynie nadzieję, że nic takiego się nie stanie) itd. Niestety, często nasza subiektywna wizja przyszłości różni się od tej obiektywnej, która nas spotyka. Wtedy musimy wyjść poza nasze automatyzmy i stawić czoła nowym, nie zawsze przewidywalnym wydarzeniom. Jedyne czego możemy być pewni, to nasza śmierć. Świadomość ta nie dodaje otuchy, prawda? Co mogłoby nam pomóc? Ustrój pańszczyźniany, w którym każdy znałby swoje miejsce? Może wiara w nadprzyrodzone, dzięki któremu nasza dusza stanie się nieśmiertelna? Może wieczni rodzice, który przeprowadziliby nas przez życie?

Pojawia się tutaj jeden mianownik. Lękamy się samotności. Lękamy się samotności w podejmowaniu decyzji. Lękiem napawa nas samotne dzierżenie naszego losu we własnych rękach. Boimy się wysiłku, jaki musimy w to włożyć. W tym momencie przychodzi mi jedna myśl do głowy. Jest to idea „ucieczki od wolności” Ericha Fromma.

Perypetie ludzkości związane z wolnością są przewrotne. Przez całe epoki człowiek walczył o swą wolność. Najpierw z przyrodą, później bogami, a także z innymi ludźmi. Wolność ewoluowała od czegoś, co można nazwać poczuciem braku więzów i ograniczeń do wartości wyznaczającej człowieczeństwo i określającej sposób życia. Dzięki różnym ruchom społecznym, zaczynając od zwolenników Reformacji a kończąc na hipisach, wolność jednostki urosła do rangi najwyższej. Wraz z narodzinami wolności jednostki pojawiła się samotność. Zupełna niezależność spowodowała zerwanie specyficznej więzi z innymi ludźmi. Wszechogarniająca wolność, generalizowana na wszystko, spowodowała zamęt w rzeczywistości stworzonej przez człowieka. Swoboda działania i niekończące się możliwości powodują jednak brak poczucia bezpieczeństwa.

Fromm napisał swoje dzieło pod wpływem konkretnych wydarzeń historycznych. Mimo czasu jaki upłynął, filozoficzno-psychologiczny rdzeń jego poglądów jest uniwersalny i nadal aktualny. Dzisiaj, w epoce (niemal) ogólnoświatowej demokracji i swobodnego przepływu informacji, problem „wolności od” , jest chyba jeszcze bardziej palący niż w latach czterdziestych czy nawet sześćdziesiątych. Czym jest jednak owa wolność?

Wiadomo z całą pewnością, że dla ludzi jest ona ważna i jest ceniona. Wolność oznacza swobodę, niezależność. Jest bardzo szerokim pojęciem i dotyczy wszystkich sfer ludzkiego życia. Czy wolność może być w jakikolwiek sposób uciążliwa? Wydawałoby się, że jeżeli „wolność” przeciwstawi się więzieniom, uciskowi, niewolnictwu, cenzurze, to jest ona najwyższym dobrem. Wolność jednostki gwarantuje jej autonomię, przez co odrębność. Odrębność wiąże się zerwaniem pewnych więzi z otoczeniem. Źle pojmowana demokracja (ustrój, którego jedną z głównych maksym jest wolność) może przerodzić się w anarchię. Z taką wolnością idzie w parze samotność. To oczywiście sytuacja, której towarzyszy lęk. Lęk, który męczy i który musi zniknąć. Fromm pokazał, w jaki sposób w latach trzydziestych Europejczycy uciekli od swej wolności pod skrzydła faszyzmu, który był dla nich właśnie takim opiekuńczym „rodzicem”. Moim zdaniem, w dzisiejszych czasach taką „zbawienną” funkcję mogą pełnić nałogi.

Uzależnienie jest ze swojej natury zjawiskiem totalitarnym, jeszcze bardziej niż faszyzm. Ustrój totalitarny jest narzucany odgórnie. Można przeciw niemu knuć i spiskować. Nałóg nie jest czymś zewnętrznym, jest integralną częścią osoby uzależnionej. Ta natomiast na ogół nie ma zamiaru prowadzić działalności „wywrotowej”. Jeżeli już chce walczyć ze swym tyranem, to dzieje się to za późno i człowiek ten jest za słaby, by dać sobie radę.

Totalność nałogu obejmuje wszystkie sfery człowieka. Nałóg podporządkowuje sobie zachowanie, myślenie i emocje. Czynności nałogowe są powtarzane w miarę możliwości bez przerwy. Życie osoby uzależnionej sprowadza się jedynie do obcowania ze swym nałogiem. Alkoholik będzie dążył do tego, by się napić, narkoman, by zażywać swoją ulubioną substancję, a pracoholik wymyślać powody, by zostać dłużej w pracy. Krąg znajomych zawęża się do „kompanów w uzależnieniu”. Działalność życiowa sprowadza się do zdobywania coraz to większych dawek specyfiku, bez którego życie staje się zbyt trudne.

Uzależnienie stwarza silne i wyrażane struktury dające poczucie ładu i bezpieczeństwa. W szczególności uzależnienie od substancji chemicznych. Zmiany metabolizmu bardzo dokładnie określają działanie człowieka. Od pierwszej dawki do następnej. Od kolejnej butelki po ostatni tego wieczoru łyk. Czynności związane z zażywaniem substancji odurzających szybko ulegają rytualizacji. Powszechne jest, np. wśród narkomanów zrytualizowanie wstrzykiwania narkotyków dożylnie. Powtórzenie tych samych działań w podobnych warunkach gwarantuje dobrze znany i oczekiwany stan organizmu, w tym stan umysłu. I znowu jest się w sobie znanym i wypróbowanym świecie. Tutaj wiemy, co może nas czekać. Osoba uzależniona dobrze zna swoje reakcje na daną substancję. Po zażyciu osiąga oczekiwany stan i ma poczucie sprawstwa. Czuje kontrolę nad tym, co się z nią dzieje, gdy życie wymyka się z rąk i czuje się przerażona tą sytuacją. Wystarczy jednak sięgnąć po wypróbowaną metodę przywracania kontroli. Może to być butelka wina albo dwie tabliczki czekolady, albo kilka zaciągnięć papierosem.

To co Karen Horney pisze o nerwicach, odnosi się w pewnym stopniu do uzależnienia: „Popędy o charakterze kompulsywnym to popędy specyficznie neurotyczne; rodzą się z poczucia wyizolowania, bezradności, strachu i wrogości, i odzwierciedlają różne sposoby zmagania się jednostki ze światem na przekór ich obecności. Ich celem nie jest zadowolenie, lecz raczej bezpieczeństwo, a ich przymusowy charakter wynika z kryjącego się za nimi lęku.” Nie chcę stawiać znaku równości między nerwicą a uzależnieniem, tylko wskazać pewne cechy wspólne. Nałóg ma właśnie charakter obsesyjno – kompulsywny. Gdyby nałóg opisywać językiem odnoszącym się do nerwic, można by powiedzieć, że osobę uzależnioną nękają natrętne myśli (o tym, żeby się napić albo zaćpać) oraz natrętne czynności (aplikowanie substancji w zrytualizowany sposób). W psychologii znane jest „terapeutyczne” znaczenie zachowań obsesyjno-kompulsywnych. Oddanie się natrętnym czynnościom oddala czy wręcz niweluje lęk i niepokój. Podsumowując, mogę powiedzieć, iż w naszych czasach zjawisko masowej nałogowości jest związane z odczuwanym powszechnie lękiem. Lęk dotyczy nieuświadomionego (są ludzie, którzy w mniejszym lub większym stopniu potrafią nazwać to, co ich trapi, inni wolą się nad tym nie zastanawiać) braku poczucia bezpieczeństwa dotyczącego nieznanej przyszłości. Lęk ten potęguje uczucie samotności jakie towarzyszy nam w współczesnym świecie. Aby zredukować lęk, część społeczeństwa (niestety całkiem spora) zatraca się w świecie używek lub innych czynności przymusowych. William Burroughs w swojej autobiograficznej powieści pisze: „W istocie jednak moje najwcześniejsze wspomnienia są zabarwione lękiem przed koszmarami. Bałem się samotności i mroku, bałem się iść spać, a to z powodu snów, nawiedzanych przez nadprzyrodzone okropieństwa [… ]”. Czy lęki towarzyszące mu w dzieciństwie miały zatem coś wspólnego z tym, że Burroughs był uzależniony od heroiny przez piętnaście lat?

Nałóg jest jednak wątpliwym lekarstwem i uśmierza ból tylko chwilowo. A jego zbawienne działanie jest coraz krótsze. Przynosi chwilową ulgę, po której lęk powraca ze zdwojoną siłą. Najsilniejszy jest lęk przed trzeźwością, czyli tzw. głodem. Osoba uzależniona tak mocno przyzwyczaja się do funkcjonowania w swoim nałogu, że życie w inny sposób wydaje się piekłem. Zażywanie uzależniających substancji chemicznych powoduje często zaburzenia psychiczne, w których lęk jest także bardzo silny. Każda trudna sytuacja powoduje natomiast chęć ucieczki w swój nałóg. W uzależnieniu, taki mechanizm błędnego koła jest bardzo wyraźny. Bardzo dobrze ujął istotę tego zjawiska Antoine de Saint-Exupery w na pozór komicznym dialogu między Małym Księciem, a Pijakiem:

– Dlaczego pijesz? – spytał Mały Książę.
– Aby zapomnieć – odpowiedział Ptak.
– 0 czym zapomnieć? – zaniepokoił się Mały Książę. który już zaczął mu współczuć.
– Aby zapomnieć, że się wstydzę stwierdził Ptak, schylając głowę.
– Czego się wstydzisz? – dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
– Wstydzę się. że piję – zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.
Aldous Huxley w „Nowym wspaniałym świecie” przedstawił mrożącą krew w żyłach wizję obłaskawionego społeczeństwa. Społeczeństwo „Republiki Świata” jest społeczeństwem jak najbardziej totalitarnym. Losy każdego człowieka zostały określone zaraz po jego sztucznym poczęciu. Obok wyrafinowanego systemu wychowania najważniejszą rolę w kontroli nad ludźmi odgrywała sama – bliżej nieokreślony narkotyk. Dlaczego soma odgrywała taką ważną rolę w tworzeniu wspaniałego świata? Pozwalała bowiem opanować emocje społeczeństwa. Była środkiem, dzięki któremu znikały lęki i wątpliwości. Czy dzisiejsze społeczeństwo samemu szuka jakiejś somy?

Jan Gołębiowski

Autor jest studentem IV roku Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, prezesem oddziału warszawskiego Polskiego Stowarzyszenia Studentów i Absolwentów Psychologii, jednym ze współautorów książki „Studenci o własnym rozwoju”.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.