niedziela, 28 kwietnia, 2024


Strona domowa > Piciorysy > Piciorysy – Beata alkoholiczka

Piciorysy – Beata alkoholiczka

beata

 Jestem DDA, czyli dorosłym dzieckiem alkoholika. W mojej rodzinie nie tylko ojciec pił alkohol, ale również rodzeństwo mojej mamy. Moje dzieciństwo nie było szczególnie udane. Byłam bardzo nieszczęśliwym dzieckiem. Ojciec potrafił wiele rzeczy i spraw załatwić, ale zawsze za wódę, nigdy nic nie przyniósł do domu czy dla domu. Nie było dlań rzeczy niemożliwych. Nie zauważał nas w domu, nie istnieliśmy dla niego, jeśli już to tylko do tego aby mu coś przynieść lub podać lub miał kogoś zbić-to lubił najbardziej. Nie wiedzieć dlaczego mnie sobie w tym celu upodobał.

REKLAMA

Moja matka nigdy go nie kochała, wyszła za niego bo była w ciąży i nie miała pomocy od swoich rodziców i tak się „wpakowała” w to nieszczęśliwe i pełne udręki małżeństwo. Ojciec traktował ją jak służącą, sprzątaczkę, praczkę kucharkę i kochankę. Zresztą tym ostatnim bardzo się chlubił, nieważne gdzie to robił byle sobie ulżyć. Najbardziej obrzydliwe były sytuacje, gdy np. mieliśmy gości, którzy u nas nocowali, spałam z nimi. Niby nic złego, ale często kochali się w mojej obecności, ojciec kazał mi się odwrócić do ściany i nie słuchać ani nie patrzeć. Nie zważał nawet na protesty mamy, zresztą nie były to jedyne sytuacje przemocy seksualnej. Pamiętam, że zawsze się bałam, bo myślałam, że ojciec chce mamę zabić i robi jej krzywdę.

Moi rodzice często urządzali imprezy towarzyskie w domu. Pierwszy kontakt z alkoholem miałam właśnie przy takiej okazji, gdy oni odprowadzali gości do drzwi ja z rodzeństwem zlewaliśmy wódkę do jednego kieliszka by poznać smak czegoś, po czym oni byli tacy radośni, zadowoleni i rozochoceni. Smak był obrzydliwy. Po takich imprezach zwłaszcza, gdy ojcu było mało bił mamę, zbijał talerze, trzaskał drzwiami. My w pokoju obok, małe dzieci nawet nie 6-letnie, chowaliśmy się w mysią dziurę. Byliśmy przerażeni, baliśmy się wyjść z pokoju by też nie oberwać. Czasami chodzili na imprezy do sąsiadów niedaleko domu. Często się zdarzało, że ojciec z sąsiadem przychodził do domu pod pretekstem sprawdzenia czy dziewczynki śpią. Przebywali przy naszych łóżkach dłużej niż było to konieczne i wkładali łapy pod kołderki. Pamiętam tylko, że ja miałam ubraną różową koszulkę nocną, siostra niebieską.

Na mamę też nigdy w zasadzie nie mogliśmy liczyć, była zapracowana, zastraszona, często pobita tak, że nie mogła chodzić. Zawsze trudno mi było wyrażać swoje uczucia i okazywać je. Gdy skończyłam 10 lat, ojciec przestał przychodzić do mojego łóżka, ale zaczął mnie bić, strasznie, zawsze, wszędzie, gdzie tylko popadło. Być może dlatego, że zaczynałam rozumieć za dużo? Jako dzieciak często się buntowałam, jak podrosłam, uciekałam z domu, nie na długo, na 1 noc, do koleżanki .Obojętnie co zrobiłam, lub czego nie zrobiłam, wina zawsze spadała na mnie. Z biegiem czasu nauczyłam się oszukiwać, kłamać jak z nut, jak była taka potrzeba to kłamstwa sypałam z rękawa, umiałam rozpłakać się na zawołanie by wywołać u innych uczucie np. litości.

Nauka w szkole podstawowej przebiegała bez zarzutu. Gorzej było z zachowaniem. W Liceum zaczęły się kłopoty. Pierwszym najbardziej bolesnym doświadczeniem jako nastolatki była sytuacja, gdy nocowałam u koleżanki. Miałam 17 lat, nasi rodzice się bardzo dobrze znali. W pewnym momencie ona wyszła do sklepu, jej ojciec przyszedł do mnie i zaczął mnie dotykać mówiąc przy tym, że tak musi być, że będzie mnie bardziej lubił, że wszystkie dziewczyny przez to przechodzą prędzej czy później. Robił to wcześniej mój ojciec, tylko inaczej. Czułam się zbrukana, brudna, ale myślałam, że musi tak być, bo strasznie pragnęłam, by ktoś mnie w końcu polubił, okazał miłość, jakikolwiek znak zainteresowania mną. Nie chcę pamiętać, co czułam.

Potem poznałam pewnego chłopca. Był ode mnie 2 lata starszy. Zakochałam się 1 raz w życiu, ze wzajemnością. Tak się uczepiłam tej miłości, tego, że ktoś traktował mnie , MNIE, poważnie, był szarmancki, słuchał mnie, był dla mnie dobry, miły, czuły…. Byłam zafascynowana jego otwartością, ciepłem i podziwem. Każdego dnia chłonęłam to, co mówił całą sobą. Pierwszy raz w życiu czułam się potrzebna, kochana, byłam po prostu szczęśliwa. Ale i on mnie zostawił, zdeptał to, czego nigdy wcześniej nie znałam – uczucia miłości i dobroci. Wszystko się dla mnie skończyło, nie mogłam w to uwierzyć. Wtedy nastąpiła 1 próba samobójcza. Połknęłam wszystkie tabletki, które były dostępne w domu. Nie pamiętam co czułam oprócz pustki. Wtedy zaczęłam chodzić na dyskoteki, imprezy suto zakrapiane alkoholem i o dziwo ta obrzydliwa w smaku wódka, którą pamiętałam z dzieciństwa, zaczęła przynosić mi ulgę. Podobało mi się, co ona robi z uczuciami, czułam się wesoła, zadowolona- dusza towarzystwa. Tyle tylko, że za bardzo podobał mi się stan emocjonalny po wypiciu.

Po niedługim czasie poznałam mojego obecnego męża. Historia się powtórzyła, byłam zakochana, szczęśliwa, kochana. Po roku znajomości wzięliśmy ślub. Czułam się spełniona, miałam wrażenie, że odzyskałam spokój, że wreszcie zły okres się skończył, bo czyż nie miałam nawet JA prawa do szczęścia? Mąż nosił mnie na rękach, ufałam mu, on mi, już nie musiałam się bać i kłamać, nie musiałam się chować w szczelnie zamkniętym pancerzu, który budowałam przez wszystkie lata życia. Ale to wszystko było do czasu. W tamtym okresie piłam tylko do towarzystwa, okazjonalnie- ale była to 1 faza uzależnienia. Niedługo potem urodziłam dziecko- szczęścia i radości nie było końca. Przez nasze mieszkanie przewijały się tabuny ludzi. Z biegiem czasu zaczęliśmy chodzić z mężem na rewizyty, coraz częściej był obecny alkohol i ja coraz bardziej go łaknęłam. Zaobserwowałam u siebie wzrost tolerancji na alkohol. Piłam i nie miałam objawów abstynencyjnych, czasem tylko małego kaca, którego leczyłam dużą porcją lodów i gorącym obiadem. O piciu na drugi dzień nie było nawet mowy. Ale to ulegało zmianie, piłam coraz częściej i więcej, lubiłam alkohol, szczególnie wino, bo po nim czułam się weselej.

Byłam dobrą gospodynią, dobrą żoną, dobrą matką. Dbałam o dom, wszystko zawsze było na czas, ale zawsze czegoś mi brakowało. Mąż z racji zawodu, często znikał z domu, wracał bardzo późno. Dzięki mężowi i dziecku miałam wrażenie, że zacumowałam w końcu, ale moja łódka zaczęła dryfować. Między mną a mężem układało się nieĽle, by rzec bardzo dobrze, byliśmy zgodnym małżeństwem, typowo partnerskim. Podjęłam studia poza miejscem naszego zamieszkania i często nocowałam u kuzynostwa. Wtedy zaczęła się 2 faza uzależnienia. Coraz więcej mojej uwagi zajmował alkohol. Za każdym razem, gdy u nich nocowałam, kupowałam kilkanaście piw i zabierałam do nich. Czasami chodziłam z nimi na dyskoteki lub imprezy. Coraz częściej szukałam okazji do wypicia, dlatego uwielbiałam do nich jeĽdzić, bo tam mogłam spokojnie pić. Często na drugi dzień nie chodziłam na wykłady, bo za późno wracaliśmy do domu. Zaczęłam pić łapczywie, szybko wypijałam szklankę po to by jeszcze szybciej ją napełnić, omijałam kolejki bo zawsze pierwsza wypiłam.

W krótkim czasie przeszłam do 3 fazy- krytycznej. Zaczęłam pić sama, na imprezach polewałam sobie sama. Czułam z tego powodu wyrzuty sumienia, wstyd mi było przed samą sobą, ale zręcznie unikałam rozmów na ten temat. Mój organizm zaczął się domagać alkoholu w coraz większych dawkach. Zdarzały mi się luki pamięciowe. Postanowiliśmy wtenczas z mężem, że będziemy mieli 2 dziecko. Szybko zaszłam w ciążę, jeździłam na uczelnię z brzuszkiem. Gdy się urodził synuś Marcinek dostałam nieoczekiwanie pracę. Musiałam więc podzielić czas na dzieci, dom, pracę, szkołę i karmienie małego piersią. Był to czas całkowitej abstynencji, częściowo wymuszonej, ale koło uzależnienie już się kręciło. Nigdy nie pozwoliłam sobie na kieliszek na dzień przed pracą. Pracowałam w Banku przez 1,5 roku, byłam bardzo z siebie zadowolona i dumna, że poradziłam sobie ze wszystkim. W związku z tymi obowiązkami, bo pracowaliśmy na zmiany, mijaliśmy się w domu. Mieliśmy sobie coraz mniej do powiedzenia, wciąż byliśmy zmęczeni, nie mieliśmy dla siebie czasu. Mąż spędzał dużo czasu poza domem, nawet jeśli nie był w pracy. Gdy zostałam zwolniona nagle tego czasu miałam za dużo, nie wiedziałam co miałam ze sobą zrobić, jak wypełnić dzień.

Starszy syn – Filip chodził do szkoły, Marcin miał prawie 2 latka, a ja czułam się opuszczona, niepotrzebna. Mąż gdy po raz kolejny spóźniał się do domu lub musiał wyjść, zawsze w ramach przeprosin przynosił mi butelkę wina wiedząc, że wypiję ją całą i nie będę marudzić. Wtedy się z tego cieszyłam, nie zdawałam sobie bowiem sprawy, że brnę coraz głębiej w uzależnienie, a byłam już w ostatniej fazie- chronicznej. Coraz częściej użalałam się nad sobą, już nie piłam do towarzystwa ale sama w domu, częściej po kryjomu i regularnie. Nastąpiło zaburzenie kontaktów z i stosunków z otoczeniem, ograniczyłam kontakty z przyjaciółmi i zaczęłam otaczać się ludźmi, z którymi mogłam pic lub u których mogłam pić. Miałam stany agresji przeplatane wyrzutami sumienia. Miałam tzw, kaca moralnego, nieregularnie się odżywiałam co doprowadziło do osłabienia organizmu. Zaniedbywałam wygląd zewnętrzny, wychowanie dzieci, przestałam dbać o dom, występowały konflikty małżeńskie, ja przez swoją agresją doprowadzałam do awantur, skutkiem czego dzieci były przerażone, bały się mnie.

Podczas jednej z awantur zaczęłam krzyczeć na męża, szukałam zaczepki, wkurzałam go i obrzucałam obelgami, aż w końcu nie wytrzymał i zaczęliśmy się szarpać, potem doszło do rękoczynów. Pozbijałam szyby, od skaleczeń były ślady krwi na ścianach , podłodze. Ale najgorsze było to, że wszystko to widziały dzieci. Płakały to mało, były tak potwornie przerażone, wrzeszczały na nas, biły mnie piąstkami i prosiły „Mamo, nie bij taty. Tato, nie bij mamy” Krzyczały, że mamy przestać, drżały i trzęsły się, miały bardzo wystraszone oczy. Nigdy tego nie zapomnę. Gdy bił moją mamę ojciec z całego serca go nienawidziłam, nachodziły mnie myśli o zabiciu go, w duszy bardzo brzydko i wulgarnie go nazywałam i naprawdę chciałam, żeby nie żył. Najbardziej bolesne jest w tym to, że moje dzieci mogą żywić do mnie takie same uczucia, bo doskonale wiem, jak to jest. Znam to z autopsji. Nie potrafię sobie wybaczyć, że naraziłam moje dzieci na taki widok, takie przeżycia i taki szok. Nigdy w życiu nie daruję sobie tego, do dzisiaj widzę przerażoną buzię Marcinka i Filipa, jak przestraszone krzyczały.

Straciłam zaufanie męża, coraz częściej szukałam usprawiedliwienia mojego picia. Straciłam kontrolę nad piciem, picie ranne stało się regułą. Zawsze już odczuwałam alkoholowy zespół abstynencyjny- drżały mi ręce, nogi, miałam bóle głowy, nudności, biegunki, wymioty, bóle stawów i ciała, czułam przyspieszoną akcję serca. Stan psychiczny uległ zmianie, czułam wyrzuty sumienia, potworny wstyd, często płakałam, miałam zmienne nastroje, użalałam się nad sobą, miałam głębokie poczucie niższej wartości, czułam, że jestem nikim, niekochana i niewarta miłości, bezwartościowa i nikomu niepotrzebna szmata. Miałam ciągi 3-dniowe, podczas których byłam ciągle pijana, piłam od samego rana, by poczuć się lepiej fizycznie i psychicznie, ale pod wpływem alkoholu stan ten zamiast się polepszyć- pogarszał się. Gdy chciałam zapić smutki- one się zwiększały co potęgowało chęć zapicia i zalania owych smutków. Błędne koło. Sytuacja finansowa też się pogorszyła, bo gdy nie miała na wódę, brałam w sklepie na zeszyt. Moje myśli bez przerwy krążyły wokół alkoholu- jak zdobyć, kiedy wypić, ile, z kim i w końcu MUSZĘ WYPIĆ, BO NIE DAM RADY ŻYĆ.

Przestałam kierować własnym życiem. Chciałam być dobrą żoną, godną partnerką, ale już nie umiałam, byłam tylko godnym partnerem do picia ze sobą. Kłopoty zrzucałam na męża, obwiniałam jego o wszystko, co nam nie wyszło, ale nie jego w tym wina, tylko moja. Chciałam być dobrą mamą, taką jakiej ja nie miałam, ale potrzeby dzieci przestały mnie interesować. Gdy miałam iść z nimi do cyrku, na lody czy na karuzelę, nie poszłam, bo wybrałam alkohol. Chciałam być dobrą gospodynią, ale naczynia myłam wtedy, gdy zabrakło mi czystej szklanki do drinka. Przestałam realizować cele, które sobie postawiłam, jedynym celem, który realizowałam było picie. To mi się udawało bez zarzutu. Kiedy piłam nie mogłam się opanować. Myślałam, że sama sobie poradzę, że potrafię kontrolować swoje picie, ale okazało się, że nie jest już to możliwe.

Alkohol był dla mnie najważniejszy, ważniejszy niż zdrowie i bezpieczeństwo dzieci, pamiętam, gdy Marcin zachorował i miał 40 st. Gorączki, był prawie nieprzytomny z bólu, ciągle mnie wołał bym posiedziała przy nim i potrzymała go za rączkę, płakał, bo wszystko go bolała. A ja? Zostawiłam go samego i włączyłam bajki, nie podawałam mu regularnie leków. Jak chciał siusiu to musiał iść sobie sam do łazienki, bo ja byłam za bardzo zajęta piciem w drugim pokoju. Nie dbałam o Filipa, biłam go czasami do utraty tchu. Wtedy najczęściej płakałam, było mi go żal, bo niczym sobie na to nie zasłużył, chciałam go przytulic ale on tylko odsuwał się ode mnie. Gdy zaszłam w ciążę poiłam moje nienarodzone dziecko alkoholem bez opamiętania.

Potrafiłam upić się w barze nie pamiętając, że jest tam ze mną Marcin. Upijałam się na weselach, urodzinach, uroczystościach rodzinnych, w Wielkanoc i Gwiazdkę. Najczęściej jednak sama w domu.

Często próbowałam kontrolować swoje picie, ale otaczałam się tylko osobami pijącymi. Jednak, by udowodnić mężowi, że ja problemu z alkoholem nie mam (mimo, że ja widziałam już problem) i piję tylko dla przyjemności i towarzysko, zaczęłam częściej odwiedzać niepijących znajomych. Chodziłam do nich bez alkoholu i starałam się by mąż zawsze mi towarzyszył. Trwało to 2 miesiące i nie mogłam już dłużej wytrzymać, ale udało mi się zamydlić mężowi oczy. Próbowałam podejmować inne próby abstynencji, ponieważ picie odbierało mi spokój ducha, Źle się ze sobą czułam, ale nie mogłam przestać, zmieniałam sklepy, chodziłam tylko do tych, gdzie alkoholu nie kupowałam, by mnie nie kusiło, zamieniałam alkohol wysokoprocentowy na nisko, zmieniałam pory dnia, w których piłam, próbowałam zająć myśli i ręce czymś, by nie myśleć bez przerwy o alkoholu, ale nie udało mi się. Zawsze wybierałam alkohol, bo jestem ALKOHOLICZKĄ. Winna byłam tylko ja, nikt inny, nie potrafiłam zrezygnować z picia, to było silniejsze ode mnie. Często okradałam budżet domowy, by mieć forsę na wódkę.

Straty, jakie poniosłam w życiu przez picie, są olbrzymie. Podupadłam na zdrowiu, bolały mnie często nerki, wątroba, głowa, ciągle czułam się zmęczona, apatyczna albo rozdrażniona, trzęsły mi się ręce, nogi, zaczęły mi wypadać włosy, czasami puszczałam mocz, huczało mi w uszach, rzygałam na widok własnej twarzy w lustrze. Na kaca już nie pomagały lody i gorący obiad- musiałam chlać od nowa. Czasami czułam się jak hipochondryczka, wiecznie na cos narzekałam. W obszarze zdrowia psychicznego też nastąpiły zmiany. Picie alkoholu doprowadziło mnie w ubiegłym roku do głębokich stanów depresyjnych, które skończyły się próbą samobójczą. Często wpadałam w różne nastroje, od euforii do głębokiego cierpienia. Od radości bez powodu do żalu bez powodu. Często płakałam i użalałam się nad sobą. Przestałam reagować na potrzeby innych. W swoim życiu wypiłam ok. 720 półlitrowych butelek piwa, ok.110 but. wina i ok. 110 wódki.

W swoim uzależnieniu często zaprzeczałam, twierdząc, że ja problemu nie mam, że inni piją więcej i częściej. Minimalizowałam problem, bo gdy mąż wracał z pracy i widział, że jestem znowu pijana, ja mówiłam, że jeszcze nie jest ze mną tak źle. Teraz, po podjęciu terapii i nabytej wiedzy, zdaję sobie sprawę z konsekwencji mojej choroby i picia. Dłużej już nie mogę i nie chcę pić, nie mam na to sił, jedynym ratunkiem dla mnie jest albo śmierć, albo leczenie i trzeźwość. Wybieram to drugie.

Najważniejszą rzeczą dla mnie i zarazem najtrudniejszą było przyznanie się do tego, że jestem alkoholiczką i nazwanie rzeczy po imieniu. Tak, jestem ALKOHOLICZKĄ i moja buzia już się nie krzywi na dźwięk tego słowa. Znalazłam motywację i powody do tego, by się leczyć, zaakceptowałam swą bezsilność wobec alkoholu, muszę się jeszcze nauczyć nowego sposobu życia. Teraz, gdy zajrzałam w głąb swej duszy i dokonałam samooceny, będzie mi łatwiej żyć prawdziwie i w trzeźwości. Nie pozostało mi nic innego, oprócz tego, aby pogodzić się z tym, czego nie mogę zmienić, zmienić to, co zmienić mogę i żyć dalej w trzeźwości i pogodzie ducha.

Beata

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.