niedziela, 28 kwietnia, 2024


Strona domowa > Piciorysy > Piciorysy – Historia Jarasa

Piciorysy – Historia Jarasa

Na początku był chaos, chaos był dobry potem rozdzieliłem światłość od ciemności ..i to mnie zgubiło…

REKLAMA

Pilem alkohol od kiedy pamiętam, jak bylem małym chłopcem rodzice podczas radosnych imprez podawali mi alkohol by dodać gadżetu do uciechy, gościom imponowało, …takie dziecko! …a już potrafi… a mi to pasowało, bylem fajnie zakręcony i w centrum uwagi 😉 i tak mi zostało…
Ujrzałem sposób na życie, moi rodzice żyli w takich, a nie innych warunkach, wokół duża rotacja ludzi, wciąż nowe twarze, życie w strachu i przełamywanie się nawzajem, alkohol służył do tego niczym czarodziejska różdżka, wszyscy radośni i otwarci, a ja w centrum 😉
Potem zauważyłem, że to rzeczywiście działa, zacząłem trzymać się starszych ode mnie, wkupowałem się załatwianym, dzięki kłamstwu, alkoholem, a wśród rówieśników i młodszych ode mnie bylem kimś ważnym 😉

Potem sam wyruszyłem pomiędzy ludzi, rozpoczęła się rotacja wokół mnie, najpierw szkoła zawodowa, chłopak, który zapowiadał się na kogoś porządnego, poszedł do budowlanki, pierwsza własna decyzja, przeciw rodzicom, nauczycielom, systemowi, a może naprawdę, chodziło mi o piwo na budowie…

Zawodówkę omal nie przepiłem, na pewno przepiłem zaufanie kilku ważnych i bliskich osób, kilku mniej ważnych i swoje… po raz pierwszy zaczynałem się bać siebie, nie rodziców, szkoły i systemu ale zadziwiającej łatwości dokonywania poważnych błędów, co ciekawe… pod wpływem alkoholu, który kojarzył mi się z ciepłotą ludzka, zaufaniem, wspólnota…

Zaczynałem wyraźnie rozumieć, ze czegoś w tym wszystkim nie rozumiem… być może dlatego tak łatwo było mi odejść z technikum i nie zdać do drugiej klasy, zaczynała mi towarzyszyć porażka…

Kolejna przeprowadzka, tym razem do naprawdę dużego miasta, okna na świat, kolejni nowi ludzie, zatrudnienie, dorosłość, traktowanie mnie równorzędnie, mimo, ze sie nie wkupiałem… bylem, pod tym względem równiacha 😉 nie trzeba mnie było namawiać…

Pierwszy raz zobaczyłem, że ludzie maja mnie na uwadze, bo jestem… jednak nadal trenowałem swój, poznany za dzieciaka, sposób na życie, nie potrafiłem się ocknąć, wróciłem do szkoły, tym razem wieczorowej, pracowałem, dziewczyna, kumple, wielki świat wokół, idea Rastafarianizmu, życia w zgodzie z Bogiem i natura, odpowiedzialność za babcie i niepełnosprawną ciotkę… wtedy poznałem zbawienny wpływ klina na życie… życie moje zostało uratowane… przecież tylko dzięki alkoholowi potrafiłem to wszystko ogarnąć, a teraz jeszcze bardziej 😉

Po roku dojechali rodzice… no i dopiero się zaczęło… znienawidziłem ich za to, ze ukazali mi te prawdę, którą ukrywałem przed innymi, a inni pomagali mi ja okryć przede mną samym… staczałem się szybciutko… w pracy kręcili nade mną głową, szkoła przepadła, dziewczyna odeszła, w domu wojna, koszmar, a na koniec walka z trzmielami zagnieżdżonymi pod kołdrą…

Porażka, prawdziwa porażka… a tak pięknie miało być… i trafiłem do armii, mówiono tu na mnie uśmiechnięty, może dlatego, że już znalem cierpienie, może dlatego już wiedziałem czego się bać… w armii przestałem się upijać, żadnych wielodniówek, jadłem i spałem spokojnie, odzyskałem wiarę w siebie i przyszłość, przecież nie mogło ze mną być tak źle… Do cywila wychodziłem mając marzenia, plany, chęć do życia, niedługo zmieniłem prace, miałem lepsza i większe pieniądze, wszystko się układało pięknie …do pierwszej wypłaty… poznałem przyjacielska dłoń drugiego człowieka, bo sam nie bylem w stanie wlać w siebie alkohol… kolejna porażka, przepadły marzenia… plany… wolność… potężny cios…

Postanowiłem wiec zawalczyć o siebie, coś przecież było w tym świecie… dopiero co miałem się ok… zacząłem polepszać sobie życie, wywalili mnie z tej pracy, ale wygrałem na tym, kuroniówka i nieźle płatna praca, do tego lewizna… wszystko było w zasięgu… i przepadło… ktoś za mnie spłacił długi, ktoś się zaopiekował, pomógł… tez przepadło… ja już przepadłem… chodziłem po tym świecie i śmierdziałem…

Nic i nikt nie było w stanie mnie z tego wyrwać… tylko dlaczego ja nie umieram… starałem się nie być zbyt wielkim obciążeniem, starałem sie przynajmniej zarobić na to swoje pijaństwo, starałem się by ludzie się do mnie nie przywiązywali, żebym nie ściągał ich za sobą w dol…

Trafiłem do takiej firmy, skansenu, w której tolerowano pijaństwo, moglem jeszcze troch przeboleć to życie, wróciłem do technikum… żeby mieć pretekst do wyjścia z domu, wciąż mieszkałem z rodzicami, a trochę po to by mieć coś, w co się zaangażuje, co jeszcze mnie odciągnie od picia, trułem się piwem, bo liczyłem, ze to na tyle długo potrwa, ze nie zdążę się upić, nie potrafiłem jednak odmówić sobie gorzały, choć wiedziałem, że za nią czeka na mnie, znowu, to szaleństwo, piłem już coraz mniej, a upijałem się… nie miałem w sobie zgody na to… przecież ja muszę wypić sześć piw, żeby czuć się dobrze 😉 życie przerodziło mi się w ciągły kac i walkę z samopoczuciem, porażka, po prostu… porażka… czyżby Bóg coś spierdolił?

Po co ja wciąż żyje? jeszcze mnie z tego skansenu wyrzuca… co za hańba… potem już tylko bezdomny pijanica będę, dykta i kanały zajrzały mi w oczy… w tych ostatnich latach poznałem człowieka, który przerwał picie… zrobił coś zadziwiającego, dla mnie nieosiągalnego… powiedział mi jak to się robi i skorzystałem z rady, żeby utrzymać się w pracy, postanowiłem zalegalizować swoje pijaństwo i zostać oficjalnie leczącym się alkoholikiem, poszedłem na odwyk nauczyć się pic po ludzku, radząc sobie z problemami, przecież tam są psychologi… kiedy wszedłem na sale to pomyślałem, że ci ludzie owszem… dla nich jest szansa… porządni, mądrzy i zaradni… ja taka sierota skończona bylem tam tylko po to by miedz pieczątkę w książeczce, zeby się moi szefowie odwalili ode mnie jak się znowu spije 😉

Ale miałem pecha, siedziałem obok człowieka, który opowiadając o sobie, mówił o mnie, wszystko się absolutnie zgadzało… tylko był dużo starszy… spostrzegłem, ze nie tak łatwo się umiera, nawet jak się wiele lat zdycha i zapił terapie… cholera… mogę nie umrzeć, będę się męczył… to mi się w pale nie mieściło… bylem przerażony… popadłem w jakaś bezwole i zacząłem słyszeć co do mnie mówią na tej całej terapii, ze ja, choćby nie wiadomo jaki, skończony alkoholik, mogę nie pic… nie jakiś tam czas, aż szum w głowie i wokół ucichnie – tylko w ogóle nie pic czyżby?

Na dodatek trafiłem na spotkanie Anonimowych Alkoholików… siedziałem tam, taki porąbany alkoholik i siedzieli tam inni… mówili o sobie, ze tez sa alkoholikami… ale byli spokojni, zrównoważeni, bardzo jasno się wyrażali, bilo od nich coś, czego cale życie poszukiwałem, co ciekawe… powiedzieli mi, ze tez mogę taki być… prędzej czy później, ale na pewno jeśli zostanę w AA… no to zostałem 😉

Jaras alkoholik

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.