Diagnoza współczesnych problemów alkoholowych polskiej młodzieży to ostatnio modny temat, często podejmowany w związku z publikacjami wyników badań (np. ESPAD), czy w związku z kampaniami medialnymi. Nie zabrakło go również w tak ważnym dokumencie, jak Narodowy Program Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych na lata 2000 – 2005. Z uwagą przeczytałem ten dokument i chciałbym teraz podzielić się refleksją na temat jednego tylko akapitu, który wskazuje na przyszłość i potrzeby profilaktyki w nadchodzących latach.
Autorzy dokumentu dokonali oceny sytuacji i wskazali na najważniejsze, ich zdaniem, przeszkody we wdrażaniu skutecznych projektów profilaktycznych dotyczących zapobiegania problemom alkoholowym młodzieży. We wspomnianym akapicie piszą:
„Wprawdzie w Polsce w ciągu ostatnich lat realizowane były na dużą skalę nowoczesne programy profilaktyczne, którymi objęto setki tysięcy młodzieży, ale napotykały one na dwie zasadnicze przeszkody. Po pierwsze, realizacja tych programów ograniczała się najczęściej do szkół, a współpraca ze strony rodziców i lokalnych społeczności była niewielka. Po drugie, standardowe przygotowanie zawodowe nauczycieli okazało się niewystarczające doprowadzenia nowoczesnych programów profilaktycznych, opartych na zasadach aktywnego, twórczego wychowania, i wymagających wyższego poziomu umiejętności psychologicznych związanych z wywieraniem wpływu, komunikowaniem się z młodzieżą, z rozumieniem jej. Zasadniczych zmian będzie można się spodziewać, gdy większa liczba nauczycieli zostanie odpowiednio przeszkolona.”
W dalszej części dokumentu autorzy podkreślają zasadnicze znaczenie rozwoju profilaktyki rodzinnej i środowiskowej, nazywając ją najpoważniejszym zadaniem na przyszłość.
Są to poważne słowa i wypada się do nich ustosunkować. W niniejszym tekście chciałbym przybliżyć Czytelnikom przede wszystkim sprawę przygotowania nauczycieli do nowej roli, jaką postulują autorzy programu. Czy rzeczywiście przygotowanie nauczycieli jest niewystarczające?
Czego wymaga nowoczesny program profilaktyczny?
Istotnie, współczesne programy są wymagające. Widać to chociażby w intensywności szkolenia. Wiele programów wymaga przynajmniej kilkudziesięciu godzin wytrwałej pracy polegającej na szlifowaniu niuansów ich wykonania i pogłębianiu rozumienia teoretycznych podstaw. Są one coraz bardziej subtelne i rozległe. Niekiedy szkolący się muszą składać niełatwe egzaminy.
Ostatnio typowe jest szkolenie tygodniowe do programów kilkunastogodzinnych. I nawet po takim szkoleniu nagminne są błędy realizatorów. Sytuacja jest o tyle poważna, że wymagania skuteczności, jakie stawiamy programom profilaktycznym, formułowane w toku badań potwierdzają konieczność respektowania wielu ściśle obowiązujących zasad wykonania, jako warunku jakiejkolwiek, nawet minimalnej efektywności programu, zwłaszcza w dziedzinach tak trudnych do zmiany jak zachowania alkoholowe. Pozwala to formułować duże oczekiwania wobec realizatorów.
Listę takich wymagań zaprezentował prof. Zbigniew Gaś na konferencji w częstochowskiej WSP w roku 1998. Choć od tego wystąpienia minęły już ponad dwa lata, to tkwi ono w mojej pamięci, zwłaszcza, że zgadzam się z większością postulatów profesora. Większość przeciętnych realizatorów profilaktyki działających w ostatniej dekadzie w Polsce nie spełniała wszystkich wskazanych we wspomnianym referacie wymagań. Wnioski, jakie nasuwają się po takich konstatacjach, są dość trudne do przyjęcia, bo jeśli prawdą jest, że programy są wymagające i dość trudne do modelowej realizacji zapewniającej skuteczność, a większość realizatorów za słabo przygotowana, to kto, jak i kiedy może realizować profilaktykę?
Autorzy wspomnianego na wstępie Narodowego Programu wyraźnie wskazują kierunek – szkolenie. Stoi za tym nadzieja, że deficyty przygotowania można uzupełnić i po jakimś czasie dobrze wyposażeni i liczni realizatorzy wezmą się do pracy i spowodują pozytywną zmianę społeczną. Czy jest to wizja realna?
Punkt wyjścia – stopień przygotowania nauczycieli
Tak się składa, że zarówno niedawno zakończone badania nad efektywnością „II Elementarza”, jak i aktualna praca w centralnej placówce doskonalenia nauczycieli (CMPPP) pozwalają mi wypowiedzieć się na ten temat. Czy polscy nauczyciele są gotowi do realizowania dojrzałej, nowoczesnej profilaktyki w formie programów prowadzonych metodami aktywizującymi, w bliskim kontakcie z uczniami, twórczo i skutecznie? Autorzy Narodowego Programu nie mają w tej sprawie wątpliwości i twierdzą, że jeszcze nie. Postulują intensyfikację szkolenia w tym zakresie. Dla mnie sprawa nie jest tak jednoznaczna. Nie mam nic przeciw intensywnemu szkoleniu nauczycieli. Zresztą obecne przepisy w edukacji ułatwiają niezmiernie tę pracę, wręcz wymuszając na nauczycielach doskonalenie się, zarówno ustawiczne, jak i etapowe, związane z awansem zawodowym. Przewiduję zatem prawdziwy bum na szkolenia, których znaczna część będzie dotyczyła profilaktyki. Skierowanie zainteresowania nauczycieli na profilaktykę jest o tyle łatwe, że programy są czymś konkretnym, co łatwo wykazać np. w planie rozwoju zawodowego. Polegają na tak pożądanym zwiększaniu umiejętności pedagogicznych, mają tradycję i niezależne źródło finansowania. W związku z tym ten akurat punkt Narodowego Programu może być stosunkowo łatwo wykonany i to synergicznie przez dwa resorty i samorządy. Mimo to nie opuszczają mnie pewne wątpliwości. Biorą się one z nieco innego postrzegania problemu przygotowania nauczycieli.
Czy wszyscy mają nabywać kompetencje profilaktyczne?
W myśl litery prawa tak. A w rzeczywistości? W rzeczywistości chętni do autentycznego, powtarzam: autentycznego rozwoju – są w mniejszości (i to raczej zawsze i wszędzie). Wiele o tym mówi dotychczasowy system doskonalenia nauczycieli, w którym aktywnie uczestniczyło ok. 9 proc. populacji nauczycielskiej. Jest dla mnie oczywiste, że ludzie mają zróżnicowany pęd do doskonalenia i bardzo wielu nie chce i nie będzie się doskonalić w tym zakresie. Ponadto wielu nie będzie mogło z przyczyn obiektywnych. Trudno zatem liczyć na duże liczby przeszkolonych, a o taki wszak efekt chodzi w Programie. W rezultacie pozostaniemy z tym, co mamy, być może podnosząc dwu lub trzykrotnie liczbę „dobrze przygotowanych”.
A co z pozostałymi? I tu mam niespodziankę. Moim zdaniem nie jest tak, jak się powszechnie twierdzi, że nauczyciele, źle opłacani i zaniedbywani, są w całości do niczego. Sądzę wręcz, że ich kompetencje pedagogiczne mogą być aktualnie znacznie wyższe, niż w wielu krajach, z którymi lubimy się porównywać. Twierdzę tak w oparciu o przegląd wyników ich pracy w zestawieniu z wynikami ich koleżanek i kolegów. Póki co, stan polskiej młodzieży nie jest najgorszy i to nie u nas zdarzają się strzelaniny w szkołach. Na podstawowym poziomie oddziaływań pedagogicznych jesteśmy nieźli, żeby nie powiedzieć nawet – bardzo dobrzy. Piszę te słowa pomimo stałego kontaktu z szarą mizerią polskiej szkoły i deficytami nauczania. Jestem rodzicem i regularnie obserwuję szkołę od wewnątrz. Zdarza mi się mocno psioczyć i narzekać, ale jestem też świadom, że polscy nauczyciele mają solidne przygotowanie, niezłą tradycję, niekiedy znakomite wyniki. To w końcu u nas powstała Komisja Edukacji Narodowej, to u nas działał (i oddziaływał) Janusz Korczak, to polscy nauczyciele wypracowali przed wojną masowość harcerstwa (trzecie w liczbach bezwzględnych w skali świata), a w czasie wojny uruchomili tajne nauczanie. Te i inne wspaniałe tradycje są żywe. Mit „Siłaczki” nie umarł! Współczesność stawia jednak nowe wyzwania. Kto przewidywał, jak wiele spraw i problemów pojawi się w związku z przebiegiem transformacji ustrojowej? Wysiłek, do którego jesteśmy w tym zakresie zmuszeni, przypomina trochę trudy uruchamiania polskiego szkolnictwa w czasach tuż po odzyskaniu niepodległości.
Analogia ta jest silna i usprawiedliwiona faktami. Oczywiście, są straty tradycji związane z zaniedbaniami i niszczeniem wychowania w czasach totalitaryzmu. Ten fragment dziejów przeżywałem już jako uczeń polskiej szkoły socjalistycznej. Są to straty poważne. W tamtych warunkach nie wszystkie elementy polskiej tradycji pedagogicznej mogły przetrwać jednakowo dobrze. Jednak nie była to pustynia. Działo się wiele dobrego i błędem jest ten dorobek ignorować. Polscy nauczyciele wiele umieją. Są to jednak umiejętności nieco inne, niż wymagane w nowoczesnych programach profilaktycznych. Czy rzeczywiście jest niezbędne, żeby uzupełniać te właśnie braki umiejętności? W interesie programów, owszem, tak. Nie zrobi się ich bez pewnego rozwoju umiejętności psychospołecznych. Powstaje jednak zasadnicze pytanie o realizm takiego zamierzenia, jeśli programy miałyby być masowe.
Sedno sprawy
Chcę zwrócić uwagę na pewne założenia Narodowego Programu, które w nim dostrzegłem. Oto one:
- sukces profilaktyki zależy od nowoczesnych programów psychoedukacyjnych wdrażanych w szkołach,
- główną dyspozycją niezbędną do realizowania skutecznej profilaktyki są wysokie umiejętności psychospołeczne realizatorów.
Tak się składa, że nie zgadzam się do końca ani z jednym, ani z drugim stwierdzeniem, a wydaje mi się, że stanowią one ważny składnik Narodowego Programu. Ponieważ cele autorów tego programu są mi bliskie, to zwrócę uwagę na te właśnie przesłanki ich rozumowania, w oczywistym zamiarze ulepszania programu, a nie jego osłabiania.
Czy wszystko zależy od programów?
Już sama teoria oddziaływań profilaktycznych wskazuje na prymat innych rodzajów działań niż programy profilaktyczne, a mianowicie na rolę stosunku czynników ryzyka do czynników chroniących. Program profilaktyczny wpisuje się po prostu jako jeden z elementów, być może konieczny, ale nie decydujący, w dynamikę całego środowiska. Ponieważ sam jestem autorem programów, uczę ich i wykonuję je bezpośrednio, takie stwierdzenie przychodzi mi trudno. Trzeba je jednak wypowiedzieć, wskazując na te elementy, które odgrywają rolę znacznie większą niż programy. Są to takie elementy, którym programy powinny służyć, promować je. Większość z nich wiąże się z ogólnymi celami wychowania, choć w specyficznym aspekcie. Przykładem takiego oddziaływania jest tzw. „dobry przykład”, który stanowi ogromną siłę. Cóż z wyszukanych programów, jeśli za chwilę młodzi widzą profilaktyka łamiącego propagowane zasady?
Okazuje się zresztą, że najsilniejsze oddziaływanie profilaktyczne mają więzi osobowe realnie łączące wychowanka z rodzicami, przyjaciółmi, sobą samym, Bogiem. Taka konfiguracja czynników powoduje, że stosunkowo proste, niewyszukane działania w postaci poświęcenia uczniowi autentycznej troski i uwagi stają się „paliwem profilaktycznym” pierwszej klasy. I w istocie te właśnie działania rozstrzygają. Mamy określony stan rzeczy, w którym ludzie, również młodzi, jakoś sobie radzą. Wielu z nich radzi sobie bardzo dobrze i to nie w wyniku uczestnictwa w „nowoczesnych programach profilaktycznych” (bo nawet nie ma ich tyle, żeby oddziaływały w tak szerokim zakresie), ale w wyniku działania tych najprostszych „miniprogramów” – życzliwości, troski, przestrogi. Choćby sprawa przestrogi. Jeżeli dziecko łączy z rodzicami i wychowawcami podstawowe i głębokie zaufanie, to będzie skłonne poważnie traktować ich uwagi. Wtedy nawet wyśmiewane „nie rób tego” będzie działało pozytywnie i skutecznie.
Widzę konieczność rozwijania specyficznych programów profilaktycznych i wdrażania ich w szkołach i całym sercem sprzyjam temu procesowi, ale moja uwaga coraz częściej lokuje się w innych strefach. Rozglądam się za tymi systematycznymi, prostymi sposobami wywierania wpływu wychowawczego, które czynią z dobrego wychowania potęgę silniejszą od najnowszych trików marketingowych. W mojej wieloletniej działalności profilaktycznej nigdy nie traciłem z pola widzenia tej sprawy. Dowodem na to jest choćby koncepcja pracy ze sprzedawcami alkoholu, traktująca sytuację w sklepie jako potencjalnie profilaktyczną lub destrukcyjną. Sądzę, że znaczne zasoby tkwią w tego rodzaju oddziaływaniach -mogących składać się na prawdziwy system wczesnej prewencji. Trzeba ich szukać i wzmacniać je, nie zaniedbując programów. Skoro tak, to i sprawa przygotowania nauczycieli do profilaktyki zyskuje inny wymiar. Ich tradycyjne przygotowanie może i powinno być wykorzystane do celów profilaktycznych.
W świetle realistycznego usytuowania programów profilaktycznych jako jedynie niezbędnych katalizatorów zmian pozytywnych, a nie jako decydującego czynnika zmiany, możemy inaczej odpowiedzieć na pytanie o to, czego rzeczywiście trzeba polskim nauczycielom. Czy są to umiejętności psychospołeczne wymienione przez autorów Narodowego Programu na pierwszym miejscu? Nierzadko słyszy się taką opinię, zwłaszcza wśród psychologów praktyków. Wskazują oni przy tym na widoczne deficyty tego rodzaju umiejętności. Istotnie, nauczyciele nie umieją pod tym względem za wiele. Nie tylko zresztą oni. Nie zaszkodzi doskonalić ich umiejętności w zakresie kompetencji psychologicznych. Nie w tym jednak leży zasadnicza trudność w wykorzystaniu potencjału szkoły w profilaktyce. Jest to bowiem nie tyle trudność techniczna (z zakresu sztuki nauczania), ile etyczna, z zakresu godziwego postępowania. Właśnie ten obszar, terytorium etyki zawodowej nauczycieli, jest obszarem kluczowym i to w kilku wymiarach.
Deficyt wiedzy
Wielu nauczycieli nie rozumie dogłębnie powodów, dla których czyni się wysiłki profilaktyczne. Rozumiem przez to szczegółową i dokładną wiedzę o umiejscowieniu problemów alkoholowych w ludzkim życiu. Jej brak wpływa na nauczyciela demobilizująco, gdyż brak mu motywów do wysiłku prewencyjnego. Ten deficyt zresztą usunąć jest najłatwiej. Jedyną przeszkodą mogą być własne zwyczaje środowiska, które mogą wywoływać wspomniany dysonans poznawczy i utrudniać przyjęcie nowych wiadomości, gdyż naruszają emocjonalne „status quo” odbiorcy.
Deficyt w zakresie postaw i zachowań
Wielu nauczycieli dodatnio wartościuje picie alkoholu i nie chce podejmować działań ograniczających swoje picie czy palenie w imię skuteczności profilaktyki. Trzeba jednak zauważyć, że w tym zakresie można uzyskać stosunkowo dużo, proponując nauczycielowi czytelny model oddziaływania w toku programu profilaktycznego, który sam wykonuj e> Rozmaite badania, w tym wspomniana ewaluacja „II Elementarza” potwierdziły tę tendencję.
Deficyt zasadniczy
Można go nazwać wypaleniem zawodowym, ale znacznie prościej jest powiedzieć: zniechęcenie. Nauczyciele nie są gotowi do okazywania niezbędnej życzliwości wobec uczniów, która sięgałaby aż do podejmowania działań profilaktycznych. Nie są gotowi do przejawiania tego rodzaju więzi, jaką jest bezinteresowna troska. W dawnej tradycji nazywano ten rodzaj więzi miłością typu „caritas”. To osobowe odniesienie jest, moim zdaniem, głównym oczekiwaniem wobec nauczycieli, choć rozmaicie formułowanym. Reformatorzy oświaty próbują różnych zaklęć, aby umieścić to gdzie indziej, ująć w formuły, nakazać administracyjnie (podłoże koncepcji rozwoju zawodowego). Miłość jest wolnym wyborem człowieka, nie można jej nakazać, ale można do niej zachęcać, przywoływać ją, ukazywać jej wartość, umiejscawiać w cywilizacyjnym kanonie. Do tego trzeba jednak postrzegania człowieka jako zdolnego do tego rodzaju miłości i wartego tej miłości. Nie jest to domena psychologii, która obecnie jedynie potrafi odnosić się do tego, co mierzalne i uchwytne. Może coś mówić o uczuciu miłości, o jej potrzebie, ale nie zajmuje się strukturą osobowych relacji. Tym zajmują się inne dziedziny – etyka, antropologia filozoficzna, metafizyka, teologia. To na gruncie tych nauk rozważa się warunki i okoliczności tzw. nawrócenia. Bo chodzi tu o proste „nawrócenie”. Czy zatem zachęcam, aby w Narodowy Program wpisać obowiązkową katechezę dla ogółu nauczycieli? Nic podobnego! Musiałbym mieć gwarancję, że ci, którzy by ją prowadzili, rozumieliby o co tu chodzi. Mam raczej na myśli nawrócenie w znaczeniu bardziej elementarnym, filozoficznym. Dopiero po nim człowiek jest zdolny podejmować poważne, choć proste zadania, o jakie woła profilaktyka. Czasem jeden uśmiech nauczyciela w stosownym miejscu i czasie jest wart więcej, niż sążnisty program profilaktyczny, oczywiście nijak programom nie uwłaczając.
Pomocą w takim przeżyciu, które kierowałoby w stronę wychowanka, może być ten rodzaj pracy, który jest przeznaczony dla rodziców i nakierowany na rozwijanie umiejętności wychowawczych. Wymaga on pewnej rewizji etycznej, choć zastanawia mnie, czyjego twórcy zdawali sobie z tego sprawę. W każdym razie bez tego zasadniczego zwrotu .niewiele się zmieni w praktyce profilaktycznej.
* * *
Przedstawiona Czytelnikom analiza fragmentu Narodowego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych nie miała na celu spowodowanie jego dyskredytacji. Wręcz przeciwnie, chciałbym, aby w literalnym kształcie był zrealizowany. Byłoby to duże osiągnięcie. Nie umniejsza to jednak znaczenia refleksji i nie wyklucza pogłębiania wątków przedstawionych w programie. W gruncie rzeczy od nas samych będzie zależało, co w naszych działaniach podkreślimy i jaki kształt nadamy ogólnym zapisom. Warto zatem widzieć tę pracę w perspektywie szerszej, wykraczającej poza prosty pragmatyzm. Autorom programu życzę sukcesów w realizacji, do czego zresztą sam mam zamiar aktywnie się przyczyniać i tak jak będę mógł – pomagać.
Krzysztof Wojcieszek
Autor jest doktorem filozofii, biologiem,
twórcą programów profilaktycznych i szkoleniowych,
specjalistą ds. uzależnień.