Strona domowa > Alkoholizm > Nie piję, stoję na głowie

Nie piję, stoję na głowie

Stojąc na głowie, nie można się napić. Wpadłem na to ostatniego dnia terapii. Więc teraz oglądam świat do góry nogami

REKLAMA


Mówi o sobie Mors AA. Nie ma wiele – kurtkę, niebieską folię, którą rozkłada na ziemi, karimatę i miękką matę do jogi. Wózek na kółkach z przymocowanym radioodtwarzaczem. Lecą w nim dwie płyty – z chińską i hinduską muzyką. Z przodu małe pudełko na monety. Takich pudełek stoi w Warszawie mnóstwo. Mija się je szybko. Byle tylko nie spojrzeć na tego, kto za pudełkiem siedzi. Mors AA nie siedzi za pudełkiem. Stoi na głowie
Źródło
Mam taką teorię: człowiek jest w dolinie, z której tryska nieskończona ilość źródeł i może z nich do woli korzystać. Ja wybrałem złe źródło.

Schemat jest taki: nauka, praca, małżeństwo. Chciałem czegoś innego. Myślałem, że żyjąc jak wszyscy, zmarnuję sobie życie. To były lata 70., komunizm. Myślałem: to ten ustrój sprawia, że ludzie niczego nie pragną. Gdy oglądałem zachodnie filmy, widziałem, że ludzie są inni – inaczej wyglądają, inaczej się zachowują, ładniejsi są. Po wypiciu świat właśnie taki ładniejszy się wydawał.

Pierwszy raz się upiłem, gdy złożyłem papiery do technikum. Przyjechał kolega. Kupiliśmy pół litra wódki i wypiliśmy. Teraz mam 55 lat. Nałogowo piję od 25. Setki razy próbowałem przestać. Po wielu próbach nie mówiłem już ludziom, że kończę z piciem, tylko że mam przerwę. I tak wiedziałem, że za chwilę zacznę.
Barbone
Dowoziłem do Warszawy z wybrzeża ryby na sprzedaż. Nie szło dobrze. Zostałem z pożyczką w banku. Ktoś mi doradził, żeby pojechać do Włoch na zbiór jabłek. Był rok 1993. Przebywałem głównie w Ligurii. Nauczyłem się włoskiego, spłaciłem dług. Wśród Włochów czułem się dobrze – pasował mi ich sposób bycia, życzliwość. W Polsce czułem się nikim. We Włoszech – kimś lepszym.

No i zacząłem więcej pić. Z czasem stałem się – jak to oni mówią – barbone, czyli kloszardem. Mieszkałem w namiocie, w szałasie nad morzem, w dziurze pod mostem kolejowym w Ventimiglii. Żebrałem na alkohol. Jedzenie brałem ze stołówek dla bezdomnych.

Znajomy Włoch mi powiedział, że we Francji można dostać zasiłek. Wystarczy przedstawić dokumenty i zadeklarować, że będzie się uczyć francuskiego i szukać pracy. W 2004 r. pojechałem do Nicei. Żyłem na pograniczu Włoch i Francji – we Włoszech mieszkałem, do Francji jeździłem po zasiłek. Dostawałem 430 euro miesięcznie.

Gdy byłem trzeźwy, szukałem pracy. Wracała do mnie energia. Myślałem: ułożę sobie życie. Zawsze jednak sięgałem po alkohol. Jeden z moich pracodawców powiedział mi kiedyś: „Gdy ja widzę u ciebie tę wielką energię, boję się, że zaraz znowu zaczniesz pić”. On już to wiedział. Ja jeszcze nie
Powrót
Kiedy po raz kolejny ukradli mi we Włoszech dokumenty, zostało mi kilka groszy w kieszeni. Chciałem zapić się na śmierć. Albo żeby mnie trzęsienie ziemi pochłonęło. Poszedłem do sklepu, kupiłem butelkę denaturatu. Obudziłem się w szpitalu.

Zgłosiłem się do schroniska dla bezdomnych w San Remo. Powiedziałem, że chcę się leczyć. Wysłali mnie do psychologa, dostawałem tabletki na zahamowanie głodu alkoholowego. Szukałem pracy, ale pod koniec 2006 r. było o nią we Włoszech trudno. W lutym 2007 r. Caritas z San Remo zaproponował, że zapłaci mi za bilet powrotny do Polski.

Wróciłem. Zacząłem pracować w składzie materiałów budowlanych. Zazdrościłem kolegom, że mogą pić piwo, a ja nie. Pomyślałem, że też będę pił tylko piwo. Wypijałem dziesięć butelek dziennie. Potem stwierdziłem – jak wypiję szklankę wódki, wyjdzie na to samo. Butelka wystarczała mi na dwa-trzy dni. Potem już tylko na jeden.

W końcu pojechałem na detoks. Wszystko mi się trzęsło. W szpitalu chciałem tylko jednego – żeby nie było dla mnie miejsca. Wtedy mógłbym pójść do sklepu, kupić kilka butelek denaturatu i już się nie obudzić. I tak czułem się, jakby mnie na świecie nie było.

Na detoksie nie chciałem rozmawiać z ludźmi, bo po trzech zdaniach urywała mi się myśl. Bałem się, że wezmą mnie za debila. Leczenie trwało dwa i pół miesiąca. Nie miałem wiary, że wytrwam. Przecież zawsze i tak upadałem na ziemię.
Kąpiel
11 czerwca minęły dwa lata, odkąd nie piję. Ostatniego dnia terapii zrobiłem przy wszystkich parę kroków na rękach i powiedziałem: w tej pozycji na pewno nie można się napić. Stosuję różne techniki, żeby sobie pomóc: stanie na głowie, joga, tai-chi, kąpiele w lodowatej wodzie. Lodowata woda aż parzy – nie można skupić się na niczym innym, tylko na reakcji własnego ciała. Wszystkie myśli odchodzą.

Pierwszy raz publicznie stanąłem na głowie w Dzień Niepodległości – 11 listopada 2008 r. na Starym Mieście. Sporo zarobiłem. Zacząłem częściej pojawiać się na ulicach: na Chmielnej, przy metrze Centrum.

Za zaoszczędzone pieniądze i pożyczkę pojechałem do Włoch. Tuż po Wigilii, 25 grudnia. Dojechałem do Bolzano. Tam zarabiałem, kąpiąc się w fontannie. Dla Włochów to był szok. Nowy Rok powitałem w Rzymie, stojąc na głowie. 1 stycznia razem z dwoma Włochami i Egipcjaninem skakałem do Tybru z mostu Ponte Cavour. Marzyłem o tym od lat. Tyle że przez ostatnie 20 lat w sylwestra i Nowy Rok zawsze byłem pijany.

Włosi mówią, że taki skok przynosi szczęście. Ja go dedykowałem mojemu wyjściu z nałogu i temu, żeby wytrwać.
Plamy

Ciągle mam problemy z pamięcią. Lekarz mi powiedział: „Wypłukał pan sobie trochę z głowy przez te 20 lat”. Teraz przypominają mi się niektóre sceny z przeszłości. Na przykład ta, kiedy pierwszy raz się upiłem. Pamiętam, jak brałem kieliszek z kredensu, do którego sklepu poszliśmy, jaką wódkę kupiliśmy, jak mnie trawnik uderzył w głowę, jak widziałem dwa telewizory, dwie mamy.

Pamiętam też, jak w stanach zespołu odstawienia, kiedy brakowało mi alkoholu, plamy na suficie i wzory na ścianach układały mi się w twarze. Złe twarze. Jak zaczynałem je widzieć, wiedziałem, że jest źle. Chciałbym to ciągle pamiętać – dzięki temu jest szansa, że już nie wrócę do picia.

Po odwyku podejmowałem rożne prace: przy wyrobie proszków, jako naganiacz w restauracji na Starówce. Nie umiem już tak pracować. Chciałbym jeździć po Polsce i mieć samochód, w którym mógłbym mieszkać. Sprzedawałbym książki o jodze, filmy, płyty z muzyką Wschodu.

(Mors staje na głowie). Na początku nogi mi się chwiały, biodra bolały. Mięśnie muszą być napięte, szczególnie u rąk. Najczęściej zamykam oczy i staram się skupić. Słucham muzyki albo liczę oddechy. Pół godziny stania to pięć piosenek albo 150 oddechów.

Czasami mam otwarte oczy. Teraz na przykład widzę kawałek materaca, moje pudełko i ludzkie stopy. Jakbym się bardziej uniósł, zobaczyłbym ludzi po drugiej stronie ulicy. Gdy stoję na głowie, nie jestem onieśmielony – widzę tylko nogi, nie spojrzenia.

za:wyborcza.pl/Marta Mazuś

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.