Strona domowa > Artykuły > Esperal był modny, ale z alkoholizmu nie leczył

Esperal był modny, ale z alkoholizmu nie leczył

Podziel się

Kiedy warszawska Polfa wstrzymała produkcję preparatu nazywanego esperalem, jego wszczepienie zaczęło kosztować dwa razy więcej.

REKLAMA

 

Przez kilka dziesięcioleci esperal zadomowił się w literaturze i filmie, a sama nazwa weszła do potocznej polszczyzny, często w znaczeniach nie związanych z leczeniem alkoholizmu.

Drukarze i redaktorzy esperalem nazywają wszywane w grzbiety czasopism dodatki reklamowe lub tematyczne. Wymiennie taki dodatek nazywa się wszywką. Prawnicy i fachowi pracownicy resortów mówią o esperalu, produkując przepisy wykonawcze i rozporządzenia do ustaw. Zaszyć się, nie znaczy już schować się gdzieś (na prowincji, w lesie), ale dać sobie wszyć esperal. Co jakiś czas pojawia się nowy typ esperalu. Poseł Zbigniew Girzyński zalecił ostatnio na swoim blogu, aby Januszowi Palikotowi, „nałogowemu obrażaczowi” pana prezydenta i posłów PiS, wszyć „specjalny charakterologiczny esperal”.

Straszak

Esperal (z francuskiego esperer – mieć nadzieję, z łacińskiego sperare – oczekiwać) wprowadzono do praktyki klinicznej w 1955 r. we Francji, a w 1968 r. w Anglii. Zawierał tę samą substancję czynną co doustne tabletki antabus i anticol – disulfiram. I pod taką właśnie nazwą tabletki do implantacji produkowała warszawska Polfa.

Disulfiram, substancja zawierająca siarkę, stosowana była w medycynie od 1880 r. Początkowo zewnętrznie, do leczenia świerzbu. Do leczenia alkoholizmu po raz pierwszy użyli jej Duńczycy: Hald, Jacobsen i Martensen-Larsen, w 1948 r.

Organizm człowieka rozkłada alkohol na dwutlenek węgla i wodę; podczas tego procesu wydziela się substancja trująca – aldehyd octowy, która w normalnych warunkach ulega szybkiemu rozpadowi, nie wpływając na nasze samopoczucie. Disulfiram hamuje proces rozpadu tej substancji, co prowadzi do zatrucia organizmu aldehydem octowym. Dlatego człowiek zaszyty lub łykający anticol, gdy wypije alkohol, robi się czerwony, skacze mu ciśnienie, ma uczucie gorąca, nudności, silnie kołacze mu serce, ma zaburzenia oddychania. Wszystkie te objawy połączone są z silnym lękiem. W cięższych zatruciach mogą wystąpić drgawki, zaburzenia rytmu serca i zapaść krążeniowa. W krańcowych przypadkach może dojść do utraty przytomności, a nawet śmierci. Przy czym – przestrzegają psychiatrzy – gwałtowność reakcji nie zależy od ilości wypitego alkoholu.

Początkowo esperal wszywano w mięśnie brzucha. Jednak kiedy zauważono, że pacjenci sami wydłubują sobie pastylki, zaczęto wszywać go na plecach, potem w pośladki. Co do stosowania disulfiramu (esperalu, anticolu) fachowcy są podzieleni. Jedni uważają, że to świadome narażanie pacjenta na ryzyko zatrucia oraz zwolnienie go od aktywnego uczestnictwa w programach terapeutycznych, czyli pracy nad sobą. Esperal nadto może działać depresyjnie, obniża libido. Na całym świecie – z wyjątkiem RPA – esperal został więc wycofany z produkcji.

Zwolennicy z kolei twierdzą, że esperal uniemożliwia ucieczkę w alkoholowy sztuczny raj i zmusza do radzenia sobie z przykrymi stanami napięcia w inny, a nie alkoholowy sposób. Może pomóc osobom, które są impulsywne i których od picia mogą powstrzymać jedynie tego rodzaju środki. Dzięki tak uzyskanej abstynencji, w przypadku wszywki, która działa 6–12 miesięcy, organizm może odpocząć od alkoholu, odpocznie też rodzina. Esperal daje abstynencję potrzebną alkoholikowi do samodzielnego stanięcia na nogi i znalezienie innego zdrowego oparcia. Zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy są natomiast zgodni: disulfiram nie jest żadnym lekiem na alkoholizm. Co najwyżej może tylko powstrzymać alkoholika przed piciem. Ze strachu. A strach niczego przecież nie leczy.

Metoda prowokacji

Literatura polska drugiej połowy ubiegłego wieku przebogata jest w opisy „życia etylowo-erotycznego”, „alkoholowych rekolekcji”, „slalomów gigantów” od knajpy do knajpy. O antabusie, anticolu czy esperalu wspomina się tam często, ale przy okazji (opisu jakiegoś pijaństwa), mimochodem, na marginesie, pobieżnie. Ktoś ma wszyty, ktoś inny ma sobie wszyć esperal, albo nie pije, bo się zaszył. Bohater opowiadania „Pętla” (1956 r.) Marka Hłaski – pierwowzorem był ponoć Władysław Broniewski – ma pójść z dziewczyną do przychodni po pastylki. Po ich zażyciu nie wolno pić, bo człowieka może szlag trafić. „Straszne rzeczy dzieją się z człowiekiem po takiej pastylce”. Chodziło zapewne o antabus, bo anticol Polfa zaczęła produkować w 1957 r. W tamtych latach alkoholizm był chorobą wstydliwą, uzależnionych nazywało się – jak w „Pętli”, sfilmowanej w 1957 r. przez Wojciecha J. Hasa – pijakami. Zresztą leczenie, zaszywanie się to nie był ten fason. Literat, poeta, artysta pił często i dużo. Szklaneczkę, stugramowy kieliszek do wódki, nazywano nawet wdzięcznie literatką. Marek Hłasko zmarł w wieku 35 lat w czerwcu 1969 r. w Wiesbaden, w Niemczech, po przedawkowaniu środków nasennych i alkoholu. „Der Spiegel” odnotował: „Żył, pił i pisał”.

Disulfiram stał się narzędziem zbrodni w pierwszej powieści Ireneusza Iredyńskiego „Dzień oszusta” (1962 r.). Bohater, wcielenie zła, podaje tam pijanej dziewczynie pastylki anticolu, dziewczyna umiera. Na dwóch kolejnych plenach partyjnych Władysław Gomułka, ówczesny I sekretarz PZPR, walił tomem tej powieści w pulpit mównicy, pomstując na Iredyńskiego i „jemu podobnych zwyrodnialców”.

To był sygnał dla służb, które wzięły 23-letniego pisarza pod obserwację i trzy lata później najprawdopodobniej zaaranżowały prowokację, rzekomy gwałt, jakiego miał się dopuścić wraz z kolegą filmowcem (opisała to Joanna Siedlecka w „Rzeczpospolitej”). Oskarżeni, mimo licznych wątpliwości, dostali po 3 lata więzienia. Filmowca zwolniono przed terminem, ale Iredyński, polski Genet, musiał odsiedzieć cały wyrok. Chodziło przecież o przykładne ukaranie gniewnych i zbuntowanych artystów nie tylko za ich hulaszczy tryb życia.

Po wyjściu na wolność, „pod wpływem alkoholu i przeżyć więziennych” – donosiło źródło Mieczysław, jeden z kapusiów, którymi służby obstawiły pisarza – „w swoich wypowiedziach wrogo ustosunkowuje się do zasad ustrojowych PRL”. Iredyński zmarł na chorobę alkoholową w grudniu 1985 r. w wieku 46 lat.

W latach 50. i 60. metody leczenia choroby alkoholowej importowano z jedynie słusznego kierunku: ze Związku Radzieckiego. Tam z kolei, w 1949 r., trafił z Danii disulfiram w postaci antabusu i anticolu. Z ZSRR zaś do Polski, m.in. do szpitala psychiatrycznego w Tworkach. Pod koniec lat 50. leczono tam alkoholików metodą prowokacji. Przez 3–5 dni podawano disulfiram, po czym aplikowano 30–100 gram wódki. Skrupulatne przestrzeganie zasad (dawka disulfiramu, waga pacjenta, dawka wódki) wykluczały – zdaniem autorów metody – możliwość niepomyślnego zejścia, które zdarza się – zapewniali – rzadziej niż raz na 10 tys. leczonych. W czasie prowokacji niewskazany był pośpiech w usuwaniu objawów reakcji alkoholowo-disulfiramowej, bo przedwczesna pomoc zmniejsza skuteczność leczenia. Z kolei podawanie antabusu i alkoholu powodowało „burzliwą reakcję wymiotną”. Naukowcy nazwali to metodą leczenia przez wytwarzanie odruchów warunkowych. Metody zaniechano, gdyż zaobserwowano, że u niektórych chorych nudności występują na widok budynku poradni, przy rozmowie z lekarzem lub pielęgniarką, zaś alkohol ich nie powoduje.

– Seanse organizowano w grupach – wspomina jeden z ówczesnych pacjentów. – Po raz pierwszy wódkę wypiliśmy z ochotą, żartując, że przepijamy lek. Ale po kilku minutach zaczęły się silne wymioty. Miałem wrażenie, że za chwilę umrę. Trwało to 3–4 godziny. Uczestniczyłem w czterech czy pięciu takich seansach i później przez rok nie mogłem nawet przejść obok knajpy. Sam zapach lokalu, nie mówiąc o alkoholu, wywoływały wymioty.

Antabus lub anticol przepisał lekarz filmowej żonie chemika Wiesława Michnikowskiego („Gangsterzy i filantropi” Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego z 1963 r.), zaniepokojonej pijaństwem męża. Lekarz zalecił, aby niepostrzeżenie dodawała mu specyfik do kawy. Michnikowski po utracie pracy tropił chrzczoną wódkę w knajpach, restauratorzy zaś wręczali mu łapówki. Burzliwe reakcje wymiotne sprawiły, że z wódki przerzucił się na kontrolowanie potraw.

Z tamtych lat najstarsi górale pamiętają krótki dialog Jonasza Kofty z nieznajomym na przystanku autobusowym. „Na co pan czeka?” – pyta nieznajomy. Kofta: „Na antabus”. W niedocenianym przez krytykę filmie Andrzeja Kondratiuka „Hydrozagadka” (1970 r.) kelnerka pyta socjalistycznego supermana Asa granego przez Józefa Nowaka „Zażywasz antabus?”. As: „Nigdy. Prawdziwego mężczyznę alkohol zabija”.

W jednym z odcinków serialu „Alternatywy 4” gospodarz domu Anioł zwraca się do Józefa Balcerka: „Dzielnicowy chciał się dowiedzieć, czy pan dobrowolnie zgłosi się na odwyk, czy mają pana doprowadzić? No, żal mi pana, bo sam lubię popić”. Balcerek: „Mogą mi nadmuchać. Ten cały odwyk to lipa. Wuj mojej żony osiem razy był na odwyku, no i co? Ile oni tam wódy wypijają! Wiem, bo mu sam przynosiłem”.

Wydłubany, zapijany

Nie zdążono zaimportować z ZSRR innych metod; bólowych bodźców elektrycznych, w tym podłączania się do prądu samoobsługowo, w domu, przy pojawieniu się chęci picia. Nie sprawdziły się też metody podawania pokarmów przyprawianych alkoholem. Kiedy wszystko – zupa, chleb, ziemniaki, mięso czy herbata – miało smak i zapach wódki i wywoływało odrazę. Hipnoterapia okazała się skuteczna tylko u chorych wierzących w jej działanie. Do dzisiaj prowadzi w Warszawie gabinet hipnotyzer z Rosji i ma wielu pacjentów. Próbuje się też leczyć alkoholizm akupunkturą. Przed dwoma laty z kościoła o. jezuitów Na Górce w Zakopanem poszło w świat przesłanie: „Najświętsza Panienka lepsza niż esperal”.

Odnotowany przez służbę zdrowia rekordzista, Jan S. z Warszawy, miał wszywany esperal 44 razy. Co najmniej kilkanaście razy musiał go sobie wydłubywać lub zapijać. Tak jak jeden z bohaterów reportażu Barbary N. Łopieńskiej (1977 r.) „Co mamy na Ząbkach”, pan Wiesiek, który „sam osobiście wydłubał sobie esperal”. Albo Bogusław Linda w filmie Władysława Pasikowskiego „Psy” (1992 r.).

Podjęcie leczenia, także poprzez zaszycie, pozwalało uniknąć więzienia, płacenia alimentów, a po 1989 r. umożliwiało wypłatę zasiłku z pomocy społecznej. Alkoholicy często zaszywali się, dostawali papier, odbierali zasiłek, po czym ze świeżej jeszcze rany kolega wydłubywał tabletki z pośladka łyżeczką, nożem albo widelcem. I można było pić.

Z kolei zapijanie esperalu – jak to zrobił notariusz w filmie Wojciecha Smarzowskiego „Wesele” (2004 r.) – nie było zbyt groźne, bo lekarze wiedzieli, kogo zaszywają i wszczepiali pastylki witamin. W prywatnych gabinetach, szczególnie w latach 80., kiedy wszystkiego brakowało, w tym i esperalu, placebo wszywano nagminnie. Czasem jednak można było się naciąć i zapić prawdziwy esperal. Raz kończyło się na wielkim strachu, innym razem na reanimacji, czasem ostatecznym zejściem pacjenta.

Dzisiaj „esperal – odtrucia” to cały przemysł. Wystarczy wklepać w Google słowo esperal i wyskakują dziesiątki ofert. Jeszcze kilka miesięcy temu wszywka kosztowała 150–200 zł. Dzisiaj, gdy Polfa wstrzymała produkcję, w firmie, która wszywa „całodobowo, profesjonalnie” i „najtaniej”, mówią, że trzeba zaczekać tydzień na dostawę z zagranicy i będzie to kosztowało „prawdopodobnie 350–400 zł”.

Na przełomie wieków wszywka stała się modna. Znani lub tacy, którzy chcieli być znani, chętnie dzielili się z dziennikarzami swoim problemem alkoholowym. Najczęściej z pozycji wyleczonego. Wspominali balangi i kolejne wszywki. Poeta Franciszek C. przeżył zawód miłosny i obiecał sobie, że już nigdy nie będzie „wiązał mowy”, po czym napisał wiersz „Myśli pewne i ulotne”: „Wszyłem sobie esperal poezji/Już teraz nie upiję się życiem”. Inny poeta wystartował w konkursie jednego wiersza i utworem „Esperal” zdobył drugie miejsce oraz nagrodę – 200 zł. Z kolei pewien reportażysta przyznaje, że brał anticol: „Niemniej zdałem sobie sprawę, że tylko czekam, aż on przestanie działać, żeby wreszcie wypić kilka piw. Podjąłem więc heroiczną decyzję zaszycia się. Wiecie, gdzie wszywa się esperal… Mam więc teraz alkohol w dupie”.

W tyłek i w głowę

Esperal bywa też przedmiotem najstraszniejszych snów. Jakub Wędrowycz (ur. ok. 1900 r.) – właściciel wypastowanych gumofilców, kłusownik, bimbrownik, egzorcysta, amator i bohater ponad 60 opowiadań Andrzeja Pilipiuka, śnił pewnej nocy, że zamknięto go w magazynie esperalu, wśród tysięcy opakowań świecących hologramami ze znaków akcyzy. Obraz ten skojarzył się Jakubowi z piekłem.

Daniel Odija, autor „Tartaku”, zadebiutował powieścią „Ulica” (2001 r.). Opisał tam człowieka z wszytym esperalem, który patrzy przez okno i zamiast krajobrazu widzi flaszkę. Zrobiła się afera, bo pewien słupszczanin o nazwisku takim jak bohater książki domagał się przeprosin. A była to – jak zapewniał Odija – przypadkowa zbieżność nazwisk.

Jerzy Pilch często i dużo pisze o alkoholu. Jego bohaterowie (m.in. „Pod mocnym aniołem”) wiedzą jednak, że żaden esperal z alkoholizmu ich nie wyleczy. Nie wiadomo zresztą, czyby tego chcieli. Gorzka żołądkowa przynosi taką ulgę, że nie byłoby sensu pozbawiać się tego lekarstwa na rok po zaszyciu. Na podstawie jego scenariusza Janusz Morgenstern nakręcił przejmujący „Żółty szalik”, pokazywany do dzisiaj pacjentom oddziałów odwykowych.

Inaczej patrzy na sprawę Wiktor Osiatyński, autor powieści „Rehab”, opisującej 28 dni pobytu pacjenta w ośrodku terapeutycznym dla alkoholików w USA. Bohaterem jest W., polski dziennikarz i publicysta, któremu terapia uzmysławia, że alkoholizm jest przede wszystkim chorobą myślenia: „Pomyślał o intuicji swego brata. Kiedy po jakimś ciągu W. wspomniał, że może powinien zaszyć sobie esperal, brat powiedział: »Najlepiej zaszyj sobie od razu dwa – jeden w tyłek, a drugi w głowę«. W. zrozumiał, że leczenie musi zaczynać się od głowy, od zmiany sposobu myślenia”.

Co jakiś czas media donoszą o pracach nad nowymi specyfikami leczącymi uzależnienie od alkoholu. W ostatnich 15 latach wymyślono ponad sto takich substancji, z czego jedna piąta doczekała się badań klinicznych. Tymczasem pewna poetka skarży się na swojej stronie internetowej na mężczyzn: „Wszyscy są tacy sami. Albo mają oprócz komórki wszyty esperal, albo są po rozwodzie”.

W tekście wykorzystałem opracowanie Andrzeja Święcickiego „Formy pomocy osobom uzależnionym od alkoholu”.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w październiku 2008 r.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.